DZIECI ULICY W EKWADORZE
Poniższy artykuł, opublikowany w ÖED Rundbrief, napisał Reinhard Heiserer, współpracownik austriackiej organizacji katolickiej Österreichischer Entwicklungsdienst w programie pomocy dzieciom ulicy w Quito.
Problem dzieci ulicy, zarówno tych, które mieszkają i pracują na ulicy (chicos de la calle = dzieci ulicy), jak i tych, dla których ulica jest tylko miejscem pracy (chicos en la calle lub muchachos trabajadores = dzieci pracujące), wyraźnie nasilił się w ciągu ostatnich lat, i to pod czterema względami:
Liczbę dzieci, które traktują ulicę jako swój "dom", mieszkają tam i pracują, oceniało się np. w Quito w r. 1993 na co najmniej 700. Liczba pracujących dzieci w całym Ekwadorze waha się - zależnie od źródła - między 140.000 (spis ludności z r. 1991) a 1 milionem (szacunkowe dane UNICEF-u).
Wyraźnie obniża się wiek dzieci spotykanych na ulicy. Jeżeli jeszcze przed ok. 10 laty dolna granica wieku wynosiła tu 10-11 lat, to w 1993 r. spotykano już na ulicach Quito dzieci 6-8 letnie, które - pozostawione same sobie - walczą o przeżycie.
Wśród dzieci ulicy znacznie wzrosła liczba dziewcząt. W Quito stanowią one już ok. 20%, z silną tendencją wzrostową.
Wśród "chicos de/en la calle" wyraźnie wzrosła w ostatnich latach liczba dzieci pochodzenia indiańskiego i murzyńskiego, a więc należących do tej części społeczeństwa, którą najbardziej dotyka zła sytuacja gospodarcza Ekwadoru.
Przyczyny powodujące taki wzrost liczby dzieci ulicy, można w Ekwadorze jednoznacznie sprowadzić do złej sytuacji gospodarczej kraju. Kiedy w domach panuje nędza i brakuje dosłownie wszystkiego, dziecko staje się najmniej chronionym członkiem rodziny. Nie tylko jest często wysyłane do pracy - co potwierdza wiele dzieci pracujących na ulicy - by ułatwić przeżycie rodzin, które po prostu nie widzą innej możliwości. Ulega też obniżeniu poziom moralny rodziny, a tym samym i społeczeństwa. Pracujące ośmioletnie dziecko stało się obecnie w Ekwadorze elementem codzienności. Fakt, że dziecko w tym wieku już pracuje, traktowany jest jako coś normalnego!
Podczas spotkania dzieci ulicy z całego Ekwadoru w 1991 r. 60% dzieci stwierdziło, że ich dzień pracy trwa od 7 do 9 godzin, zaś dla 30% od 10 do 12 godzin. Reszta pracuje od 3 do 6 godzin i korzysta przy tym z różnych możliwości nauki (kursy, szkoły popołudniowe i wieczorowe), stwarzanych przez różne organizacje. Jednak większość była zmuszona przerwać naukę już po kilku miesiącach lub - w lepszych przypadkach - latach. Ich udziałem staje się ciężki dzień pracy, przewidziany normalnie dla dorosłego.
Carlos, Juan, Rene, Francisco, Roberto, Maria i inni, noszący nieznane nam imiona, sprzedają gazety i losy, owoce i słodycze, samodzielnie wykonane drobiazgi, chleb, kwiaty i wiele innych rzeczy. Myją samochody i pilnują ich, przeszukują śmietniki szukając rzeczy, które można by sprzedać lub używać, śpiewają w autobusach i na placach, noszą ciężary i pracują jako pomocnicy na budowach, w produkcji lub na targowiskach. Są szczęśliwe, że znalazły jakiekolwiek źródło zarobku. Udziałem dzieci staje się praca w sektorze nieformalnym. W kraju tym 15% ludności w wieku produkcyjnym jest bez pracy, a prawie 60% pracuje w niepełnym wymiarze. W sumie sytuacja ta dotyka ok. 8 mln osób, co stanowi 75% ludności Ekwadoru, czyli 3 na 4 mieszkańców tego kraju.
Może jeszcze kilka innych liczb wyjaśni bliżej ponurą sytuację kraju: należy do nich struktura wiekowa ludności Ekwadoru. Około 4 milionów ma poniżej 14 lat, a 6,6 miliona poniżej 24 lat! Inaczej mówiąc, ponad 50% ludności jest niepełnoletnia - ma mniej niż 19 lat! Można sobie wyobrazić, jakie wyzwania stawia to przed szkolnictwem. Rzeczywistość jest katastrofalna. Brakuje wszystkiego. I tylko połowa tych, którzy rozpoczynają naukę w szkole podstawowej, kończy ją. 16% ludności powyżej 16 roku życia jest analfabetami. Ponad 50% ludności Ekwadoru żyje w dużych i średnich miastach, zaś 75% ludności bieda dotyka bezpośrednio.
Bez stałych dochodów (nie mówiąc już o ubezpieczeniu itp.), bez stałego miejsca pracy i pobytu, stale zagrożone wypędzeniem przez policję, właścicieli sklepów, władze miasta i konkurentów, narażone na drwiny, odrzucenie i słowną czy fizyczną agresję ze strony przechodniów, policji i zorganizowanych band, świadome, że w każdej chwili "więksi" i "silniejsi" mogą je obrabować, wykorzystywane przez policję i klientów, przez podejrzanych pracodawców i turystów, źle traktowane, bite. Narażone na samowolne akcje wojska i policji, wtrącenie do aresztu czy więzienia lub zamknięcie w zakładzie wychowawczym, zdane na ich niepisane "prawa" i "metody". Ich zdrowiu zagraża dźwiganie ciężarów ponad siły, wdychanie trujących oparów czy wykorzystywanie seksualne, zagrażające nie tylko zdrowiu fizycznemu, ale i psychicznemu. Do tego dołącza się niepewność jutra, niepewność, czy będzie co jeść, strach przed ciężkimi chorobami i wypadkami, zagrożenie wyzyskiem i uciskiem, samotność i narkotyki...
Różne motywy popchnęły na ulicę dzieci, które obecnie walczą o przeżycie, oddzielone od swych rodzin. Najczęściej jest to sytuacja ekonomiczna rodziny, której dochody są zbyt niskie, by wszyscy jej członkowie mogli przeżyć. Ale przyczyną może być też maltretowanie, nadużycia seksualne, przemoc w rodzinie, wypędzenie czy porzucenie dziecka, problemy alkoholowe w rodzinie, odtrącenie przez nowych członków rodziny, wpływ kolegów, sieroctwo czy zgubienie się małego dziecka. Często też samotne matki, które pracują cały dzień, nie są w stanie zapewnić opieki swoim dzieciom.
Wszystkie te dzieci widzą w ulicy większą szansę na "życie", niż we własnej rodzinie. Mimo wielu niebezpieczeństw ulica może być alternatywą dla przemocy, wyzysku i awantur w rodzinie. Ulica oferuje takiemu "chico" nowe perspektywy w stosunku do dotychczasowego życia: może zaspokoić podstawowe potrzeby, poza tym dziecko może zawrzeć znajomość z innymi, odczuwającymi podobnie. Ulica oferuje też przygody i poczucie wolności, upragnionej samodzielności i odpowiedzialności.
Tłumaczyła MałgorzataZięba-Szmaglińska
|