NASZ WZROST EKONOMICZNY A LOS TRZECIEGO ŚWIATA
Poniższy tekst opracowano na podstawie książki Jana Kellera Až na dno blahobytu (Aż na dno dobrobytu), Brno 1993. Autor ukończył historię i socjologię na uniwersytecie w Brnie. Swoim poglądom zawdzięcza błyskawiczną karierę - po studiach aspirant Czechosłowackiej Akademii Nauk, następnie zdegradowany do roli kierowcy autobusu, robotnika, nauczyciela, dziś wykłada socjologię na Uniwersytecie w Brnie.
W swojej książce ze swoistym humorem demaskuje złudzenia związane z rozwojem gospodarczym, a także jego skutki dla środowiska naturalnego oraz dla ubogich krajów Trzeciego Świata.
Niech żyje rozwój gospodarczy!
Hasłem dnia stał się rozwój gospodarczy. Ekonomiści i politycy bez względu na przynależność partyjną obiecują swym wyborcom więcej szczęścia i dobrobytu. Magiczna formuła wzrostu gospodarczego przemawia do nas z radia, szczerzy w uśmiechu zęby z telewizora, macha ręką z plakatów, z których jeszcze niedawno gapiły się na nas nie mniej głupawe reklamy rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego. Choć nikt nie zadaje sobie zbytnio trudu, by wyjaśnić, co ów magiczny rozwój ma oznaczać i jaką cenę za niego przyjdzie ludzkości zapłacić, podobno ma być wspaniale.
Podstawową zasadą, na jakiej ma się opierać nowy (u nas) porządek społeczny, jest zasada wzrostu gospodarczego, która ściśle wiąże się z mechanizmami gospodarki rynkowej, demokracji oraz z konsumpcyjnym stylem życia. Ich wspólnym mianownikiem jest osiągnięcie, utrzymanie i maksymalizowanie dobrobytu. Ale stoimy przed decydującym wyborem. Jeżeli nie zrzekniemy się dobrobytu, być może sami mamy jeszcze szansę jakoś przeżyć. Niekoniecznie ją mają wszyscy mieszkańcy ubogich krajów Południa. Z pewnością jednak następne generacje już tej szansy mieć nie będą.
Iluzje rozwoju (tylko) gospodarczego
Hasło wzrostu gospodarczego według obietnic polityków pełni co najmniej trzy funkcje:
1. Jest nadzieją na dalszy wzrost poziomu życia wszystkich członków danego społeczeństwa. Ponoć tylko wzrost gospodarczy jest w stanie stworzyć nadmiar, dzięki któremu będą mogły być zaspokojone potrzeby nie tylko warstw wyższych i średnich, ale z czasem też i najbiedniejszych. Ponieważ jednak rynek wiernie powiela istniejące nierówności społeczne, trwała nierówna dystrybucja dóbr i nierówna konsumpcja jest niezawodną gwarancją, że również w przyszłości będzie istniała potrzeba wzrostu gospodarczego, gdyż tylko on jest w stanie poprawić sytuację tych, którzy nie odnoszą na rynku sukcesów. Strategię rozwoju można tak usprawiedliwiać aż do całkowitego wyczerpania wszystkich zasobów naturalnych.
2. Wzrost ekonomiczny jest przedstawiany jako niezbędny warunek poprawy sytuacji wszystkich biednych także w skali całego świata. Raport komisji ONZ pod kierownictwem pani Gro Harlem Brundtland, zatytułowany Nasza wspólna przyszłość , wypowiada się za dalszym rozwojem gospodarczym. Proponuje trzyprocentowy wzrost ekonomiczny w skali całego świata jako jedyne możliwe rozwiązanie problemu nędzy Trzeciego Świata. Według wyobrażeń komisji trzeba pięciodziesięciokrotnego wzrostu gospodarczego w skali światowej, aby osiągnąć zadowalający poziom życia mieszkańców krajów ubogich. Raport nie mówi, przy jakim poziomie wzrostu gospodarczego mieszkańcy np. Bangladeszu będą zadowoleni z osiągniętego poziomu życia w porównaniu z poziomem życia mieszkańców USA.
3. Rozwój gospodarczy jest przez większość ekonomistów przedstawiany jako jedyna możliwa droga do rozwiązania uciążliwych problemów ekologicznych. Czyli: dalszy rozwój gospodarczy ma pomóc wyleczyć przyrodę, której przeżycie jest zagrożone przez rozwój dotychczasowy. Trzeba produkować więcej, jeśli szkody wyrządzone przez produkcję mają być naprawione.
We wszystkich trzech przypadkach rozwój gospodarczy miałby dostarczyć środków do naprawienia czegoś, co było w wielkiej mierze spowodowane właśnie przez rozwój dotychczasowy, dokonujący się w klasycznym, rynkowym stylu kapitalistycznym, lub też w jego socjalistycznej karykaturze. Wszystkie problemy, jakie tylko mogą zaistnieć w społeczeństwie, wyjaśnia się jako skutek niedostatecznego rozwoju gospodarczego.
Rozwój gospodarczy a nędza Południa
Kraje rozwinięte zapoczątkowały swój wzrost ekonomiczny w epoce kolonializmu i realizowały go w znacznej mierze kosztem krajów Trzeciego Świata. Dziś kraje rozwijające się są największymi dłużnikami krajów rozwiniętych.
Neoliberalizm ma na nędzę krajów rozwijających się tę samą receptę, jaką proponuje dla leczenia niedomagań społecznych krajów rozwiniętych: trzeba się jeszcze bardziej wzbogacić, aby pewną cząstkę bogactwa otrzymali również biedni. W odniesieniu do stosunków międzynarodowych oznacza to, że bogacić powinny się oczywiście kraje bogate (w tym także nasz kraj), aby mogły na tym skorzystać kraje najbiedniejsze. Poprzez zwiększenie dochodów bogatych wzrośnie również ich popyt na towary, dostarczane przez kraje ubogie, a przez to może dojść do stopniowego zmniejszania ich biedy. W raporcie o rozwoju świata za rok 1991, opracowanym przez Bank Światowy, który zajmuje takie właśnie stanowisko, nie wspomina się o rosnącej rywalizacji bogatych i biednych o stopniowo wyczerpujące się surowce naturalne. Bank Światowy twierdzi, że bogaci mają konsumować jeszcze więcej, bo tylko w ten sposób pomogą biednym.
Zastrzeżenie do tych teorii jest dwojakie: społeczne i ekologiczne. Ze społecznego punktu widzenia projekt jest problematyczny przede wszystkim dlatego, że wzrost ekonomiczny nie potrafi automatycznie zmniejszać ubóstwa. Choć w ciągu ostatnich czterdziestu lat wzrost ekonomiczny świata w ciągu każdej dekady był porównywalny ze wzrostem ekonomicznym osiągniętym przez ludzkość od początku cywilizacji aż do połowy XX wieku, równocześnie w minionych dekadach zanotowano niebywały dotąd wzrost liczby ludzi żyjących w absolutnym ubóstwie. Wskutek tego dziś na skraju śmierci głodowej wegetuje w krajach rozwijających się tyle ludzi, ile w połowie minionego stulecia zamieszkiwało całą planetę.
Zastrzeżenie ekologiczne jest nie mniej poważne. Gdyby miano osiągnąć w skali całego świata trzyprocentowy wzrost ekonomiczny, światowa produkcja musiałaby w ciągu 25 lat ulec podwojeniu. Takiego naporu kula ziemska nie wytrzyma. Jednocześnie przy zachowaniu dotychczasowych trendów nawet ten całoświatowy boom przyniósłby mieszkańcowi biednej Etiopii zaledwie 3,5 dolara rocznie więcej, zaś w ciągu najbliższych dziesięciu lat wzrost dochodów o 41 dolarów (przeciętny Amerykanin w tym samym czasie zainkasowałby w porównaniu z dniem dzisiejszym dodatkowo 7.257 dolarów).
Według wyobrażeń banków międzynarodowych problemy krajów ubogich mają być rozwiązane przede wszystkim poprzez integrację ekonomiki w skali światowej i pożyczki finansowe, udzielanymi krajom rozwijającym się. Integracja ekonomiki światowej oznacza, że ponadnarodowe siły rynkowe będą miały zagwarantowaną swobodę działania, bez obawy interwencji rządów poszczególnych krajów. W praktyce mogłoby to oznaczać, że bogata Północ uzyska swobodny dostęp do surowców naturalnych ubogiego Południa, a przy tym nadal zachowa monopol w dysponowaniu rozwiniętą technologią (np. dzięki GATT). Określenie Północ nie trzeba przy tym koniecznie rozumieć ściśle geograficznie. Jest to raczej określenie, pod którym kryją się silne grupy ponadnarodowego kapitału, które potrafią zepchnąć na margines działalności ekonomicznej wszystkich słabszych partnerów, bez względu na ich położenie geograficzne.
Uzależnienie przez pożyczki
Międzynarodowa pomoc krajom ubogim w formie pożyczek prowadzi do paradoksalnych efektów. Nie chodzi tylko o to, że znaczna część pożyczonych pieniędzy kończy w rękach autorytarnych rządów obdarowanych krajów. Z punktu widzenia ekologii istotniejsza jest zmiana kierunku przepływu środków finansowych, do której doszło w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Kiedy np. w r. 1981 przepłynęło z Północy na Południe w formie pożyczek 43 mld dolarów, w r. 1989 płynęło już 50-60 mld dolarów z Południa na Północ. Północ te sumy z pewnością bardzo potrzebuje, ponieważ roczne wydatki na zbrojenia krajów rozwiniętych osiągają dwukrotność całkowitego zadłużenia krajów ubogich.
Logika ekonomistów w podejściu do krajów Trzeciego Świata jest na pierwszy rzut oka mało zrozumiała. Aby umożliwić krajom ubogim spłacanie ich wysokiego zadłużenia, chętnie znowu pożyczają im pieniądze. Zadłużenie ma być rozwiązane przez zwiększenie zadłużenia. Przy tym wcale nie jest jasne, dlaczego kolejna pożyczka miałaby być wykorzystana bardziej produktywnie, niż poprzednia. Cała transakcja staje się logiczna dopiero w swych konsekwencjach: w końcu trzeba płacić surowcami.
Ponieważ zadłużonych krajów jest wiele, na rynku surowców powstaje konkurencja i klient z Północy może sobie wybrać towar proponowany za najniższą cenę. Kiedykolwiek ubogi kraj czy region stara się zaspokoić potrzeby bogatszych, zamiast skupić się na własnych potrzebach, ich słabość i zależność nie maleje, ale wprost przeciwnie - rośnie (R. Douthwaite, The Growht Illusion, London 1992 s. 322). Dla krajów uboższych jedyne rozwiązanie polega na tym, aby zrezygnować z marzeń o prosperity opierającej się na obcych pożyczkach i inwestycjach. Powinny one polegać na własnych możliwościach, same dla siebie wykorzystywać swe surowce i oczywiście zrezygnować z wielkiego wzrostu ekonomicznego. Poza kilkoma zaledwie wyjątkami bowiem kraje Południa są w stanie zabezpieczyć swe podstawowe potrzeby z własnych źródeł. Gdyby się skupiły właśnie na tym, mogłoby dojść do radykalnego obniżenia międzynarodowych pożyczek i pomocy. Równocześnie obniżyłoby to zależność tych krajów od eksportu, a także mogłoby się odbić na rynku broni. Nie jest pewne, czy takie rozwiązanie byłoby do przyjęcia dla Północy, ponieważ zmusiłoby to ją do dramatycznej redukcji swej własnej zależności od zasobów Południa. Północ musiałaby się pracowicie uczyć żyć ze swych własnych środków, które jednak poprzez dotychczasową nadmierną konsumpcję już w znacznej mierze wyczerpała. Narzuca się pytanie: Czy Północ bez długookresowo zadłużonego Południa mogłaby nadal zużywać więcej niż 3/4 światowej produkcji energii, 85% światowej produkcji drewna i 72% światowej produkcji stali? Ostrożne oceny mówią o co najmniej 50 bilionach dolarów, którymi od połowy lat pięćdziesiątych słabe finansowo Południe wsparło na skutek spadku cen surowców, wzrostu oprocentowania pożyczek, protekcjonizmu handlowego, odpływu kapitałów elit rządowych, odpływu wykwalifikowanej siły roboczej itp. dobrobyt bogatej Północy (H. Payer, Sustainable Development, w: Aufrisse nr 1/1992 s. 21).
W świetle podobnych danych narzuca się pytanie: czy ekonomiczny wzrost Północy jest rzeczywiście konieczny, aby skończyć z biedą Południa, czy też bieda Południa jest jednym z warunków kontynuacji ekonomicznego wzrostu i prosperity Północy?
Opracował Wojciech Zięba
|