Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 4 (23), kwiecień 1998

JA I DZIECI CHCEMY CIĄGLE JEŚĆ

      Siostra Orencja Żak, Pallotynka, jest odpowiedzialna za ośrodek zdrowia i dożywiania w parafii Gikondo w Kigali. Siostry Pallotynki wspierają też sieroty zgłoszone przez nie do Adopcji Serca. O niektórych problemach związanych z tą pracą rozmawiałem z nią w Warszawie.

      Wojciech Zięba: Czy nasze zapomogi dla sierot w ramach Adopcji Serca są wystarczające?

      S. Orencja: Przekazujemy dzieciom to, co otrzymujemy od Ruchu Maitri. Jednak potrzeby dzieci są większe, niż nasza pomoc. Bo jak ja, tak i one chcemy ciągle jeść - i na to wydaje się najwięcej pieniędzy. Nikt w Rwandzie nie dba dziś o wyposażanie domów - również i my. Każdy stara się tylko jak najdłużej przeżyć. Najtrudniejsze i najbardziej przykre jest to, że gdy dam komuś ryż czy fasolę, wydaje się, że pomogłam. Tymczasem za parę dni przychodzi znowu.

      W.Z.: Zaproponowaliśmy naszym Ofiarodawcom podniesienie składki na Adopcję Serca do 15 dolarów miesięcznie. Czy zdaniem Siostry to rozwiąże problem?

      S. Orencja: Częściowo na pewno, jeżeli utrzyma się kurs dolara taki, jak teraz. Kilogram fasoli kosztuje 200 franków. Ale na ile to wystarczy, gdy w domu jest sześcioro czy dziesięcioro dzieci? Najwyżej na jeden raz. Gdy my przygotowujemy fasolę, jest ona okraszona, z sosem, z jakimś dodatkiem. Jest to pełnowartościowy posiłek. A jeżeli oni ugotują i jedzą suchą, tylko posoloną fasolę, to od razu zjedzą wszystko i... więcej nie ma. Podobnie ryż. Jedzą bez żadnych dodatków. Nam się wydaje, że to jest dużo, ale tak nie jest.
      W obecnej chwili ceny rynkowe żywności są bardzo zawyżone. Przed wojną mogłyśmy sobie czasem pozwolić na jakieś smakołyki. Obecnie nie jest to możliwe nawet na święta. A co dopiero mówić o tym, by ludzie coś od nas dostali. Dzieci dostały w prezencie na Boże Narodzenie po kawałku zwykłego, szarego mydła. Było tyle radości, że dostały mydło! Kto był sprytniejszy, schował jedno, by dostać drugie. Potem, gdy robiłam zdjęcia, pokazywali do aparatu, że mają w obu rękach.

      W.Z.: Pewnym problemem w prowadzeniu naszej akcji są europocentryczne wyobrażenia wielu naszych Ofiarodawców. Sądzą, iż ludzie w Rwandzie myślą i postępują podobnie, jak Polacy. Prowadzi to do nieporozumień.

      S. Orencja: Przysyłają do nas pomoc również dzieci z Francji. Przysłały pieniądze na święta, byśmy zrobiły dzieciom podarki. Byłoby jednak śmieszne, gdybyśmy przygotowały je tak, jak sobie wyobraża Europejczyk. Kupiłyśmy picie, chleb - i to już było święto, bo dzieci jadły i piły, oraz kawałek mydła i orzeszki ziemne. Były tak ogromnie uradowane, że coś dostały i się najadły. A gdybym przygotowała podarki według europejskich wyobrażeń, wydałabym tysiące dolarów, a dzieci byłyby niezadowolone, bo nic nie zjadły.
      Życie tych ludzi jest zupełnie inne. Z drugiej strony oni też chcą się ubrać, by ładnie wyglądać na święta, ale nie sposób w obecnych warunkach spełnić ich marzenia. Wiadomo, że gdy da się im trochę, zaraz chcą więcej. Obecna sytuacją zniechęciła i rozleniwiła wielu tamtejszych ludzi, którzy tylko czekają na pomoc: "Bo biały da". Niejednokrotnie słyszę słowa: "Ty masz obowiązek nam dać". Kiedyś się martwiłam, a teraz się po prostu śmieję razem z nimi, bo nie tylko nie mam takiego obowiązku, ale nie mam przede wszystkim co im dać. Nawet gdyby było za co, nie mogę kupić więcej, niż 500 kg fasoli, bo nie mam magazynu, gdzie można by to złożyć. Ośrodek nie jest do tego przygotowany. Prowadzę ich więc do garażu i pokazuję, że jest pusty. Dopiero to pomaga.

      W.Z.: Dlaczego czekamy tak długo na dokumentację dzieci do "Adopcji"?

      S. Orencja: Trudno od tych ludzi dowiedzieć się, jak rzeczywiście jest. Na samym początku wykryliśmy wiele przypadków oszustw. Oto przykład: fotografujemy dzieci. Jeden drugiego pytał, o co chodzi. Gdy dowiedział się, że będą pieniądze, wziął dzieci sąsiada z ulicy, nawet nie wiedząc czyje, żeby sfotografować i mieć pieniądze. A gdy żąda się adresu i dokładnego opisu, nic nie chce powiedzieć i tylko kręci, mówi, że przyjdzie potem, ale więcej już nie wraca. Gdy zaś przychodzi po pieniądze, pytamy, które ma dziecko. Okazuje się, że w ogóle nie ma żadnego. Odkryć jest to bardzo trudno. Dopiero później dowiadujemy się od innych ludzi, że to nieprawda. Wymaga to wiele czasu.
      U nas, w mieście, jest to i tak łatwiejsze, bo dzieci nie mieszkają tak daleko, by ich nie można było znaleźć. Ale i tak to wszystko trwa, bo trzeba te dzieci przywołać, zawiadomić, kogoś po nie posłać albo pójść samemu. Raz nie ma dziecka, innym razem znów osoby dorosłej, której się szuka. Trzeba przyjść drugi raz. Wtedy mówią, że przyjdą z dzieckiem do zdjęcia później. Przychodzą w takim czasie, kiedy mnie nie ma. I dlatego jest to takie uciążliwe, bo oni nie przyjdą ze swoim zdjęciem. Trzeba je zrobić samemu. Dziecko samo o sobie nic nie powie. Opiekunka powie albo i nie. Ile nam powie, tyle wiemy.
      Natomiast na wioskach, jak na przykład w Masaka, gdzie też pracują nasze siostry, dzieci mieszkają daleko na wzgórzach, oddalonych nawet kilkanaście kilometrów. Jest to jeszcze bardziej uciążliwe. A tym ludziom jest trudno zrozumieć, o co w ogóle chodzi, zwłaszcza gdy zaczynamy ich wypytywać i spisywać informacje.

      W.Z.: Dlaczego Siostry nie chcą, aby ofiarodawcy korespondowali bezpośrednio z sierotami, nad którymi objęli patronat?

      S. Orencja: Byłoby dla nas najwygodniej, gdyby rodziny korespondowały między sobą, ale jest to niemożliwe. Trzeba wiedzieć, że w pojęciu tych ludzi jeżeli ktoś się zobowiązał im pomagać, to ma teraz obowiązek dać im wszystko. Przychodzą do nas i domagają się: "Niech mi siostry dadzą adres, niech mi dadzą więcej pieniędzy". Mówię im, że nie mogę, bo nie mam. - "Jest tylko taki przydział i więcej nie ma. Na to się zgodziliście, a teraz nagle chcecie więcej..." - "No tak - odpowiadają - ale są różne potrzeby". Gdybym im dała, potrzeby byłyby nieskończone. Dlatego moim zdaniem na listach od ofiarodawców nie powinno być adresów. Ci ludzie po prostu nie dorośli jeszcze do takiego poziomu, aby można było bezpośrednio korespondować.
      Gdyby nawet ofiarodawcy chcieli odpowiadać na takie prośby, byłby znów problem, jak przesyłać pieniądze. Chcą też, abyśmy podali nasze konto i by na to konto im przesyłać. Ale potem będą znów podejrzenia, że dostałyśmy więcej, a nie wszystko im przekazałyśmy. A więc najlepsza jest taka forma, jak w tej chwili: przydział konkretnej sumy na miesiąc. Kiedy dajemy pieniądze dla sierot, nikogo też absolutnie nie zapewniamy, że to będzie trwało wiecznie.

      W.Z.: Istnieje możliwość wsparcia projektów, które siostry do nas zgłoszą. Ale choć informowaliśmy o tym wszystkie polskie placówki w Rwandzie, wpłynęło tylko kilka projektów. Czyżby nasza pomoc nie była potrzebna?

      S. Orencja: Wszystkie nowe projekty, dotyczące najróżniejszych form pomocy, wiążą się z ich organizacją na miejscu, a do tego brakuje ludzi. Siostry mają na co dzień wiele swoich obowiązków. Prowadzenie nowych projektów jest ich dodatkowym zajęciem, na które często brak już czasu i stanowi dodatkowe obciążenie. Moja sekretarka nie opracuje projektu, jeżeli jej nie wytłumaczę, jak ma to zrobić. Ale ona i tak nie rozumie. Zrobi mi brudnopis, z którego połowę muszę wykreślić. Potem otrzymuję od Was uwagi i prośby o uzupełnienia. Pokazuję jej to, wyjaśniam, co znów zajmuje wiele czasu, ponieważ nie ma człowieka, który by się zajmował tylko tym.
      Tymczasem codziennie przychodzą ludzie, siedzą nam pod domem i proszą, aby im pomóc, zorganizować różne rzeczy. Jest więc tysiąc drobnych obowiązków. Jeden projekt więcej to jeszcze jedna dodatkowa praca i obciążenie. Dlatego przygotowywanie projektów idzie tak opornie.
      Oto jeden przykład: przychodzą dzieci z Adopcji Serca po zapomogę. Trzeba z nimi porozmawiać, wypytać je... Trwa to dość długo. Nie można ich załatwić tak, jak się załatwia papier na biurku. W międzyczasie co chwila ktoś przychodzi i np. mówi: - Siostro, szybko, bo przywieźli chorego. Muszę zostawić dzieci i iść, bo to jest mój pierwszy obowiązek. Inni mają podobne problemy.
      Z drugiej strony chcielibyśmy pomagać, korzystając z Waszego wsparcia. Przygotowywanie projektów pozostaje dopiero na wieczór. Tymczasem po całym dniu człowiek jest tak umęczony, że już nic mu się nie chce. Potrzebny jest wielki doping, którym czasem są Wasze listy czy faksy.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]