Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 10 (29), grudzień 1998

ADOPCJA SERCA W KARAMA

      S. Jolanta Kostrzewska z parafii Karama w Rwandzie mówi o początkach współpracy z Ruchem Maitri w ramach programu pomocy dla sierot Adopcja Serca oraz o jej pierwszych efektach.

      W Karama zaczęłyśmy myśleć o Adopcji Serca od lutego 1997 r., po przyjeździe przedstawicieli Ruchu Maitri do Rwandy. Odwiedzili i nas. Wcześniej nic o tym programie nie wiedziałyśmy. Obecnie do naszej wspólnej akcji włączyłyśmy 110 sierot.
      W początkowym okresie zbierałyśmy te dzieci i dawałyśmy im bezpośrednio pieniądze. Starałyśmy się też zaspokoić podstawowe potrzeby gospodarcze ich rodzin zastępczych, jak motyka, miska, wiadro. Regularnie rozdajemy żywność. W okresie października - listopada jest pora deszczowa, a więc pora intensywnych prac polowych. Bardzo często pomagamy rodzinie w ten sposób, że płacimy komuś, aby uprawił jej pole przynajmniej pierwszy raz, gdy jest najtrudniej. Potem już sami sobie radzą. Dajemy też nasiona. Dzieci otrzymały ubranka, a uczniowie również przybory szkolne.
      Nasze sierotki z początku gdzieś tam sobie były. Powoli zaczęły do nas przychodzić. Już miały przynajmniej siłę, aby przyjść. W ich rodzinie nie było już problemu głodu, bo mają choć jeden treściwy posiłek dziennie. Miały trochę czasu, gdyż nie musiały tyle pracować. Chciały coś robić. Zorganizowałyśmy więc dla nich spotkania, na które bardzo lubią przychodzić. Zaczęliśmy je organizować dopiero od stycznia 1998 r. Dzieci przychodzą w każdą sobotę przed południem. Przychodzą nawet przed wyznaczonym czasem. Mogą się pobawić, wykonywać różne prace ręczne (ok. 1 godziny), później mają katechezę, gdyż większość z nich do tej pory nie miało czasu chodzić na lekcje religii. Prawie od początku, gdy zaczęły do nas przychodzić, przygotowujemy je na niedzielną Mszę św. Dzięki Waszej pomocy możemy coś dla nich zorganizować i od tej strony.
      Organizujemy dzieciom różne zabawy, aby nie tylko zająć ich czas, ale też rozwinąć trochę wyobraźnię. Nie mają zmysłu abstrakcji. Narysowanie kwadratu jest dla nich dużą trudnością. W szkole nie zwraca się na to uwagi. W Polsce dzieci rozwijają się od najmłodszych lat dzięki zabawkom, telewizji... U nas dzieci same robią sobie zabawki. Zamiast lalki dziewczynki biorą kwiat z końca kiści bananów, kładą sobie na plecy i zawijają. Robią sobie też skakankę lub grają w rodzaj klas. Kiedyś przyjechali do nas z filmem i pogadanką na temat gruźlicy. Wielu starszych ludzi było przerażonych, że coś się rusza na ścianie. Nie wiedzieli, co się na filmie dzieje, nie umieli na to patrzeć. Kiedyś chciałam udekorować kościół i narysowałam kielich. Pytałam ludzi, co widzą. Mówili, że stołek (mają one podobny kształt).
      Dzieci bardzo lubią coś kolorowego. W szkole nie uczą się rysunku. Same sobie rysują na ziemi, np. chłopcy rysują samochody, a dziewczynki jakieś lalki, domki. Ale kredkami nie umieją rysować. Na początku używały tylko jednego koloru (inna rzecz, że kredek było dla wszystkich za mało). Dopiero stopniowo im mówiliśmy: "Zobacz, ty masz ubranko zielone, a on - czerwone, natomiast u ciebie wszyscy mają ubranka zielone". Dopiero wtedy zaczęły patrzeć inaczej. W tym też możemy im pomóc.
      Inną formą pomocy od strony psychicznej jest namawianie ich, by rysowały to, czym żyły w okresie wojny. Bardzo często rysują żołnierzy z karabinem, którego lufa jest skierowana na ich mamę czy tatę. Rysują obozy, gdzie ich życie było bardzo ciężkie. Wszystko jest namalowane na czarno. To nam dużo mówi o psychice dzieci. Zajęcie się tylko fizyczną stroną dziecka nie wystarcza.
      Spotkania są okazją do rozmowy i bliższego kontaktu z dziećmi. Dowiadujemy się, jak w ich nowych rodzinach zostały wykorzystane pieniądze, które otrzymały, a także jakie są ich potrzeby i problemy w domu.
      W tej chwili dzieci z Adopcji są już odkarmione. Zupełnie inaczej się z nimi pracuje. Są bardziej uważne, zainteresowane różnymi sprawami. Dawniej często były chore, bały się jakichkolwiek kontaktów. Po przeżyciach wojennych wiele z nich było bardzo zamkniętych. Stroniły od innych dzieci. Usiadły w jakimś kącie, posłuchały... Widać było, że są po prostu przemęczone i nic do nich nie dociera. Takich sierot miałyśmy bardzo dużo. Teraz już nie trzeba wyciągać ich z kąta i uaktywniać, by mogły porozmawiać czy zabawić się z innymi dziećmi. Lubią potańczyć, pośpiewają nam... Mówią nam o swych problemach, o swoich najbliższych, nawet o swoich przeżyciach. Dawniej trzeba było długo z nich cokolwiek wyciągać.
      Z okazji Dnia Dziecka Afrykańskiego zorganizowałyśmy z sierotami akademię. Dzieci same ułożyły teksty i śpiew. Zaprosiłyśmy ich przybranych rodziców, przygotowałyśmy mały poczęstunek i wspólnie cieszyliśmy się, że nasze dzieci są już bardziej otwarte, chcą się spotykać, bawić, chodzić do szkoły, być razem. Jest to bardzo ważne.
      Sieroty, które jeszcze nie były objęte Adopcją, bardzo często nie miały w rodzinach zastępczych żadnych możliwości rozwoju. Były wykorzystywane do pracy. Nikt o nie nie dbał. Samotna, owdowiała matka, która zajmowała się całą rodziną, była tak zapracowana i zagoniona, że częstoż nie zwracała uwagi, iż pozostałe dzieci odrzucają adoptowane dziecko, które w rodzinie było dodatkowym ciężarem. Dopiero Adopcja Serca dała sierotom jakąś pozycję. Troszczymy się, by pozostałe dzieci nie zazdrościły im, więc próbujemy pomagać całej rodzinie. Ładne ubranie ma nie tylko dziecko z Adopcji. Staramy się dać ładne ubrania całej rodzinie, by wszyscy porządnie wyglądali i mogli przyjść do misji czy do kościoła. Sieroty są też inaczej odbierane w swoim środowisku, gdyż jakby na siebie "zarabiają" - przyniosły do domu wiele rzeczy, np. miskę, wiaderko, garnek czy trochę fasoli. To już nie są dzieci popychane, które przeszkadzają. Powoduje to także zmiany w ich psychice, gdyż czują się lepiej. To zmienia też ich kontakt z innymi - jest lepszy, bardziej owarty. Dziecko już tak ciężko nie pracuje, a podział prac w rodzinie jest bardziej sprawiedliwy, bo wszystkie dzieci - też sieroty - mogą pójść do szkoły i wszystkie muszą pracować, aby rano mogły iść na katechezę czy na lekcje. Wszystkie po kolei idą po wodę, po drzewo, sprzątają koło domu czy idą na pole.
      W naszej parafii bardzo wiele dzieci chciałoby włączyć się do Adopcji Serca. My je wyszukujemy, ale niekiedy zdarza się, że inne dzieci z sąsiedztwa widzą, iż sytuacja dziecka włączonego do Adopcji poprawia się i też chciałyby z tego skorzystać.
      Kiedyś zachęciłyśmy dzieci, by napisały listy do swoich opiekunów w Polsce. Ogromnie to przeżywały. Zwracają się do nich jako do rodziców chrzestnych. Wynika to z kultury rwandyjskiej, gdzie po rodzicach - jeżeli umrą - obowiązek wychowania dzieci spoczywa na rodzicach chrzestnych. Ich rola w Rwandzie jest o wiele większa, niż w Polsce i przybiera bardziej konkretne formy. Rodzic chrzestny to ten, kto z dobrej woli, z miłości, chce się nim zająć, pomóc mu i podać mu dłoń, która wybawi go z wielu trudności życiowych. U nas w Rwandzie matka chrzestna (bardziej niż ojciec chrzestny) ma do spełnienia ogromną rolę w całym życiu dziecka. W momencie ważnych decyzji życiowych, jak wybór zawodu czy zamążpójście, jest zawsze obecna. Dziecko zawsze będzie chodzić do niej po radę, pytać się, gdyż jest to dla niego osoba droga i ważna. Ale nie wszystkie dzieci dostały od "rodziców chrzestnych" odpowiedź na swoje z trudem napisane listy. Często się o nią pytały. Wciąż czekają.

Zanotował Wojciech Zięba


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]