Siostra Jolanta Kostrzewska z bezhabitowego zgromadzenia Sióstr Służek Najśw. Maryi Panny Niepokalanej pochodzi z Wrocławia. W latach 1978-79 działała w Ruchu Maitri. Później wstąpiła do zgromadzenia i wyjechała na misje do Rwandy. Obecnie współpracuje z nami w ramach programu Adopcja
Serca. W czasie ostatniego urlopu opowiedziała nam o swej drodze na misje.
Dziś prezentujemy drugi odcinek tej opowieści, z którego dowiemy się więcej
o jej pracy.
Warunki życia ludności
Gdy patrzy się na nasze
wzgórza, wydaje się, że nie ma tam żadnych domów, tylko pola uprawne i
gaje bananowe. Ale właśnie pomiędzy bananowcami są ukryte ludzkie siedziby.
Stamtąd unosi się dym z palenisk.
Przeciętna rodzina ma
domek z chrustu i gliny o wymiarach 3 x 4 m. Jest on podzielony na trzy
części. Jedna część przeznaczona jest do przyjmowania gości, gdzie sami
też przebywają w ciągu dnia. Drugą część stanowi kuchnia, gdzie ok. godz.
18.00 przygotowuje się jedyny posiłek w ciągu dnia. Ogień równocześnie
oświetla i ogrzewa dom. Trzecie pomieszczenie przeznaczone jest do spania.
Na klepisku rozłożona jest mata. Nie ma żadnych sprzętów, szaf, często
nawet koca. Jeżeli rodzina w ogóle ma coś poza tym, co na sobie, to zapasową
odzież wiesza na sznurku. Inaczej pogryzłyby ją szczury. Bogatsze rodziny
w miastach mają metalową skrzynkę, w której zamykają rzeczy. Innym sprzętem
gospodarczym jest kanister do noszenia wody (jeśli go nie mają, muszą pożyczać)
oraz garnek. Obecnie jest w użyciu więcej garnków metalowych, ponieważ
sporo ich rozdały różne organizacje. Będą w użyciu tak długo, aż się przepalą.
Potem znów wrócą do łask garnki gliniane, bo są tańsze i wyrabiane na miejscu,
na wsi.
Widząc warunki panujące w ich domach można sobie
wyobrazić potrzeby rwandyjskiej rodziny. Jest to absolutne minimum. Nie
mają nawet talerza, miski do mycia... Chcemy wyrobić u nich potrzebę zachowywania
higieny.
Ale jak ich skłonić,
żeby przed jedzeniem myli ręce? U nas w Europie jest to oczywiste, bo mamy
podłogę, dywan, wodę w mieszkaniu, a mama od dziecka ciągle tego uczy.
Tam jest naturalne, że każdy siada na ziemi, więc jak wstanie, już ma brudne
ubranie. A po wodę trzeba iść nawet kilka kilometrów. W porze suchej wszędzie
jest tyle piasku i kurzu, że ich skóra z czarnej robi się po prostu szara.
Ośrodek zdrowia i dożywiania
Służba zdrowia jest
płatna, ale opłaty są tak minimalne, że w żadnym razie nie pokrywają kosztu
leczenia. Jest to malutka cegiełka. Chodzi o to, aby wiedzieli, że leki
mają jakąś wartość, aby nie dochodziło do sytuacji, jak kiedyś w Polsce,
że babcie chodziły do różnych lekarzy, miały w domu sterty bezpłatnych
leków i nic z nich nie brały. Po wojnie pomoc była zupełnie bezpłatna.
Dopiero od półtora roku państwo nam narzuciło ceny. Ale gdy wiemy, że ktoś
absolutnie nie może zapłacić, my opłacamy leczenie, choćby ze środków naszego
zgromadzenia. My same nie potrafimy jednak określić czy ktoś jest biedny
tylko na podstawie tego, że jest źle ubrany. Mamy w parafii grupę osób,
które pracują bezpośrednio z ludźmi we wspólnotach podstawowych. Docierają
do nich i znają ich osobiście. Oni dostarczają nam listę najbiedniejszych.
My nie jesteśmy w stanie poznać wszystkich. Z ok. 23 tys. ludzi w parafii
przychodzi do nas 15 tys., również z innych ośrodków, np. państwowych,
które nie mają ludzi i leków.
Nasz wiejski ośrodek
zdrowia stanowi najniższy poziom w systemie opieki medycznej. Nie mamy
prądu. Korzystamy tylko z baterii słonecznych. Umożliwia to oświetlenie
pomieszczeń, ale nie można podłączyć żadnych urządzeń. Staram się o małą
lodówkę do szczepionek na energię słoneczną. Teraz mamy lodówkę na naftę.
Czasem żartuję, że klęczę przed nią więcej, niż przed Najświętszym Sakramentem,
bo ciągle się psuje.
Mamy szpitalik na 30
łóżek i porodówkę. Prowadzimy też poradnictwo prenatalne, szczepienia ochronne
i ośrodek dożywiania dla zagłodzonych dzieci. To wszystko funkcjonuje na
bazie ośrodka zdrowia. W ośrodku dożywiania uczymy matki, jak przygotowywać
posiłki dla dzieci, jest też kontrola ich wzrostu i wagi. Pokazujemy matkom
obrazowo na wykresie, na którym umieszczamy wyniki pomiarów, jak powinien
przebiegać prawidłowy rozwój dziecka. Są też zajęcia praktyczne, np. w
ogrodzie, gdzie pokazujemy, jak uprawiać warzywa. Chciałybyśmy włączyć
do tego hodowlę, aby uczulić ich na to, że dobrze byłoby mieć choćby od
czasu do czasu królika czy kurę. Koza jest już majątkiem dla rodziny. Ale
najbardziej uprzywilejowanym zwierzęciem jest krowa, choć daje tylko litr
mleka dziennie. Jest ona w Rwandzie oznaką bogactwa i pozycji społecznej.
Lecz krów jest w tej chwili bardzo mało. Mają ją tylko bogatsi lub ludzie,
którym udało się ją uratować w czasie wojny, gdyż nie musieli daleko uciekać.
W naszym ośrodku zdrowia
chorych leczą pielęgniarki. Lekarze są tylko w szpitalach. Jeżeli trzeba
poważniejszej interwencji chirurgicznej, odsyłamy chorego do szpitala.
Ale szycie otwartych ran wykonujemy już same. Ludzie nie chcą iść do szpitala
nawet ze złamaniami, bo tam jest drożej. Proszą, by im tylko złożyć tak,
by się nie ruszało. Nie są wymagającymi pacjentami. Rzadko spotykamy choroby
serca - niemal tu nie istnieją. Mamy małe laboratorium, gdzie badamy krew
i kał. Te choroby, które potrafimy rozpoznać i leczyć, przyjmujemy. Gdy
jest to niemożliwe, odsyłamy dalej.
Moja praca polega na
wysłuchaniu i wypytywaniu chorego o dolegliwości. Następnie na kartę, którą
muszą wykupić, wpisuję objawy. Najczęściej spotykane choroby to malaria,
robaczyce (często występują razem, zwłaszcza u dzieci), choroby dróg oddechowych
i zakażenia bakteryjne przewodu pokarmowego. Mamy też coraz więcej gruźlicy.
Jest to wielki problem, bo pracujemy w bardzo prymitywnych warunkach. Badamy
trzykrotnie plwocinę, którą barwi się i ogląda przez mikroskop, choć są
nowocześniejsze metody - wystarczy papierek wskaźnikowy, który zabarwia
się w zakażonej plwocinie. Przy 30-40 analizach krwi na malarię i przynajmniej
30-40 analizach kału dziennie te badania możemy wykonać dopiero po południu.
W porze deszczowej jest to problem, bo mamy mikroskop tylko na światło
dzienne. Szukam możliwości wzmocnienia naszych baterii słonecznych, by
móc podłączyć do nich mikroskop. Jest to ważne zwłaszcza w przypadkach
nagłych, gdy badanie trzeba przeprowadzić natychmiast.
Praktycznie nie mamy
dni wolnych, nawet po nocnej pracy, np. przy porodzie.
Czarownicy wciąż działają
Bardzo duży wpływ mają
wciąż czarownicy. Są to prości ludzie, których na co dzień nawet specjalnie
nie widać, ale między sobą się znają. Obecnie mamy wielki problem z AIDS.
Wiadomo, że na tę chorobę nie ma lekarstwa. Mimo to ludzie go szukają.
My otwarcie mówimy, że takiego lekarstwa nie ma, a jedynym lekarstwem w
tej chwili jest sposób życia i odżywiania. Ale czarownicy twierdzą, że
mają lekarstwo. Wiadomo, że każdy chory się tego chwyta i często ich odwiedzają.
Niekiedy mamy chorych, którzy przychodzą do nas już w stanie beznadziejnym.
Wypytujemy wtedy, dlaczego tak długo zwlekali. Powoli wychodzi, że byli
u czarownika, on im dał jakieś mikstury z jakichś ziół, co tylko spotęgowało
chorobę. Na takich przykładach uczymy ludzi. Codziennie mamy dla ludzi
pogadankę. Kiedy więc znajdziemy taki przypadek, od razu im pokazujemy
i tłumaczymy, że ma prostą chorobę, malarię. Dostałby leki za określoną
sumę, a w tej chwili leczenie będzie znacznie droższe i mimo to może umrzeć,
gdyż jego organizm już na nic nie reaguje.
Zanotował Wojciech Zięba
Przeczytaj pierwszą część artykułu.
|