WIEŚCI Z MASAKA
Pod koniec lutego był u
nas Ks. Stanisław Kantor, proboszcz parafii Masaka w Rwandzie. Przekazujemy
jego refleksje o naszej współpracy w ramach Adopcji Serca.
Ostatnio przygotowaliśmy
listę dzieci z parafii Ruhuha na południu diecezji Kigali niedaleko granicy
z Burundi, w której pracuje od niedawna rwandyjski ksiądz diecezjalny.
Znam go bliżej od dziewięciu lat. Jest uczciwy i bardzo troszczy się o
ubogich i sieroty. Jest ich tam bardzo dużo, gdyż były tam ogromne masakry.
Ale ludzie z plemienia Hutu nie mają żadnej pomocy, a z tego plemienia
też zginęło bardzo wielu ludzi i pozostały sieroty. Dzieci z plemienia
Tutsi mają dostać pomoc od władz, ale jak dotąd jest ona bardzo skąpa.
Niemniej wszelka pomoc oficjalna, jeżeli w ogóle jest, dociera tylko do
tych dzieci.
Zaproponowałem temu
księdzu, aby przygotował listę sierot dla ruchu Maitri. Napisał ją ręcznie,
a my przepisaliśmy na maszynie z sekretarzem mojej parafii Masaka.
W tej chwili w mej parafii powstało spore zamieszanie,
gdyż nasz sekretarz zmarł na chorobę XX wieku - AIDS. Trwała zaledwie dwa
miesiące. Zaatakowała serce, nerki i wątrobę. Był w szpitalu, ale nic nie
dało się zrobić.
W miarę, jak wchodzimy
w pracę z sierotami, widzimy, że jesteśmy w stanie odpowiadać na zapotrzebowanie
Ruchu Maitri. Ale rodzi się potrzeba, by ktoś odwiedzał sieroty w domu,
aby pomoc rzeczywiście docierała i następowała poprawa warunków. Gdybyśmy
nie kontrolowali wszystkiego, na formularzach może być wiele nieprawdy.
Nasza parafia jest bardzo
duża. Są miejscowości oddalone od centrum 30-35, a nawet 40 km. Aby zastać
w domu dziecko, które idzie do szkoły, trzeba je zawiadomić. Ze szkoły
do jego domu trzeba nieraz iść jeszcze ponad 6 km. Jest to bardzo trudna
sprawa. Gdy będziemy mieć nowego sekretarza, myślimy o kupieniu środka
lokomocji. Inaczej odwiedzi 2-3 dzieci i wróci, a sprawdzanie może trwać
w nieskończoność. W przypadku dzieci mieszkających bliżej wystarczy rower.
Ale by dotrzeć do dzieci mieszkających w odległości 40 km, trzeba by kupić
motor. Jest to duży wydatek, ale w przyszłości wyda lepsze owoce.
Kiedy otrzymaliśmy od was dary rzeczowe, każde dziecko dostało po 3-4 sztuki
odzieży. Otrzymywały też pomoc żywnościową. W tym roku wszystkim dzieciom
uszyliśmy mundurki szkolne. Mamy więc od dzieci bardzo wiele podziękowań.
Oczywiście są dzieci, które jeszcze nic nie otrzymują. Jest więc do przedyskutowania
problem - czy brać wszystkie sieroty z danego regionu, które żyją na niskim
poziomie i pozostać tylko w naszych parafiach, czy pomagać dzieciom w różnych
regionach, wybierając tylko niektóre z nich.
Mamy też problem, czy
pomagać tylko dzieciom, które kwalifikują się do Adopcji Serca, czy też
wszystkim biednym dzieciom z regionu - półsierotom i dzieciom, które mają
rodziców schorowanych czy inwalidów. Zdarza się, że żyją w o wiele gorszych
warunkach, niż sieroty, które mają rodziny zastępcze, minimum jedzenia,
ubrania, chodzą do szkoły...
Myśleliśmy, że jeśli
docieramy do danej kaplicy czy centrum, dobrze by było organizować pomoc
dla wszystkich dzieci. Aby uzyskać środki, można by nieco zmniejszyć pomoc
dla dzieci, które są na liście Adopcji, by pomóc też dzieciom, które są
w potrzebie, ale nie są na liście. Może jest to niezgodne z tym, do czego
się zobowiązaliśmy, więc sami tego nie chcemy rozstrzygać. Ale trudno nam
pogodzić się z tym, że wybieramy tylko te dzieci, których listy przygotowaliśmy
wcześniej. One mają zapewnioną pomoc, mają rodziny zastępcze, tymczasem
dzieci, które nie kwalifikują się do wprowadzenia na listę, żyją w większej
nędzy. Powstaje problem sprawiedliwości. Jako instytucja kościelna nie
możemy mówić: "Tylko ty masz prawo do pomocy", kiedy jest oczywiste, że
te dzieci nie są biedniejsze czy w większej potrzebie, tym bardziej, że
jest to spora pomoc (jak na warunki wiejskie). Nie chcemy robić różnic
między sierotami, które mają prawo do wszystkiego, a innymi dziećmi. Z
takimi problemami spotykamy się często. Wysyłamy do filii listę dzieci,
które dostaną pomoc. Ale przychodzą różne dzieci. Mówię: Niestety, nie
byłyście fotografowane, nie jesteście na liście, nic nie dostaniecie. Wtedy
spotykam się z nieprzyjemnym przyjęciem. Odpowiedzialni za biednych w danej
filii mówią, że te dzieci są naprawdę w wielkiej potrzebie. Jest to żywe
i całkiem świeże doświadczenie. Ostatni raz przeżywałem to w styczniu,
kiedy objechałem wszystkie filie. Gdy dostaliśmy od Was odzież, dawaliśmy
wszystkim i to było przyjęte bardzo dobrze. Ale gdy przyjeżdżamy i mówimy:
mundurki są dla dzieci z listy, pomoc żywnościowa tylko dla dzieci z listy,
pieniądze tylko dla dzieci z listy...
Dzieciom dajemy tylko
część pieniędzy, aby mogły sobie coś kupić. Dostają głównie żywność, abym
miał pewność, że coś zabiorą do domu. Dziś na liście mamy 268 dzieci, tak
że co miesiąc mamy sporo pracy. Jeździmy cyklicznie całą ekipą. Ja pracuję
duszpastersko, a sekretarz, dziewczyna, która szyje i czasem jeszcze ktoś,
zajmują się sierotami. Rozdają to, co przywieziemy, notują, co kto dostał.
Mamy też problem, co robić z dziećmi, które ukończą
szkołę podstawową. Jeśli dziecko zda egzamin państwowy, może iść do szkoły
średniej, ale musi płacić za naukę, mieszkanie, wyżywienie, kupić przybory
szkolne i podręczniki. Najgorszy jest pierwszy rok, gdy dziecko musi kupić
sobie całe wyposażenie: pościel, koc, ubranie sportowe, materac itp. (jeszcze
do niedawna szkoły przyjmowały uczniów z matą, która jest dużo tańsza,
ale obecnie już musi być materac). W szkole średniej potrzeba rocznie ok.
50-60 tys. franków, na wyposażenie na początku ok. 25-30 tys. (sam materac
11 tys.). Jest to duży wydatek. Szkoły prywatne są dużo droższe, niż państwowe.
My za to wszystko nie chcemy płacić, gdyż nie możemy stać się jedynymi
żywicielami dziecka. Musi ono mieć też jakąś pomoc obok. Jeśli w pewnym
momencie będziemy musieli wyjechać albo ustanie pomoc z zagranicy, wtedy
dziecko musi mieć też inne możliwości, aby sobie poradziło.
Robiliśmy wiele list
na jednorazową pomoc. Czasem dostajemy takie jednorazowe wsparcie, kupujemy
coś, rozdamy i na tym koniec. Ludzie początkowo łączyli Adopcję Serca z
taką akcją, która jest mniej angażująca i łatwiej dochodziło nawet do kłamstw
przy mniejszej kontroli, gdyż nie czuli się zobowiązani na dłuższą metę.
W tej chwili Adopcja jest już u nas znana, ludzie są doinformowani, znają
warunki, więc kontynuacja jest łatwiejsza. Wiadomo, co przygotować, sprawdzić,
i że jest to akcja stała, więc bardziej angażuje.
Oto przykład: wszystkie
sieroty, które mają możliwość chowania kóz, otrzymały zwierzę. Odpowiedzialny
za Caritas dostał pieniądze, komitet kupił kozy i przekazał każdej rodzinie,
gdzie jest Adopcja Serca. Od razu widać większe zainteresowanie naszych
ludzi. Odpowiedzialni sami przychodzą i mówią, gdzie są biedni, którzy
mogliby taką kozę otrzymać, co pomogłoby im też w lepszej uprawie ziemi.
Jednym z problemów w
rozszerzeniu pomocy jest brak czasu. Tylko ja jestem w parafii na stałe.
Moi pomocnicy się zmieniają, a wszystkiego nie mogę robić sam. By powierzyć
komuś samodzielnie zadania, musi być przynajmniej rok-dwa na parafii, by
poznać sytuację. Jeżeli mam być obok, trzeba więcej czasu, niż gdybym miał
coś robić sam. |