LIST SIOSTRY STANISŁAWY
Wróciłyśmy po wojnie do Rwandy i nie wiedziałyśmy jasno, co dalej. Jaki charakter przybierze nasza misja? Chciałyśmy być z tym udręczonym ludem.
Stara samotna kobieta uprawia pole. Po skończonej pracy chciała spalić perz, a ponieważ jest pora sucha, wiatr porywa ogień i zapala się pole kawy u sąsiada. Zrozpaczona kobieta nie wie, co z sobą zrobić. - Kto mnie obroni? Nie mam ani męża ani dzieci. Widok więzienia przeraża mnie, bo stamtąd nie łatwo się wychodzi, a warunki są nieludzkie.
Rozpacz podsuwa jej tylko jedno rozwiązanie - samobójstwo... Zamyka się we własnym domy i podpala go. Ludzie wynieśli ją z płonącego domu i nieprzytomną przynieśli do naszego szpitala misyjnego. Tu siostry zrobiły wszystko, aby uratować jej życie. Cały czas żałowała, że nie pozwolono jej umrzeć w ogniu. Ustawicznie chciała wmówić siostrom, że ich trud jest zbyteczny, bo po powrocie do zdrowia i tak odbierze sobie życie. Siostry opatrywały jej rany, prały bieliznę i karmiły. Nikt nie interesował się staruszką, czasem jedynie z litości ktoś zbliżył się do niej. Siostry oprócz zaspokajania potrzeb ciała wypełniały swoją obecnością i słowem jej pustkę i samotność. Po dwóch tygodniach staruszka zwróciła się do jednej z nich i powiedziała: - Widzę, że jestem kochana. Nie porwę się na moje życie. Chcę żyć, bo ktoś mnie kocha bezinteresownie.
Staruszka powiedziała nam na swój sposób, że droga, którą obrałyśmy, jest słuszna.
|