MIEJSCE, O KTÓRYM MARZYŁEM
Jacob, sudański chłopiec, długo marzył o życiu tam, gdzie nie toczą się walki. W końcu uciekł ze swej wioski w południowym Sudanie. Opowiada nam swoją historię.
W okolicy mej rodzinej wioski w południowym Sudanie walki toczyły się właściwie wszędzie. Nie było szkoły i cały czas spędzałem zajmując się zwierzętami i bawiąc się. Długo marzyłem o ucieczce do miejsca, gdzie nie ma wojny, gdzie znów mógłbym się uczyć, gdzie byłoby jedzenie i gdzie bomby nie raniłyby kóz mojego ojca. Wiedziałem, że takie miejsce istnieje - słyszałem, jak ludzie w mieście mówili o tym i planowali ucieczkę. Wielu ludzi tam podążało. Zapytałem ojca: "Czy nie moglibyśmy tam pójść?" Ale on powiedział, że to zbyt niebezpieczne. Ludzie umierali po drodze z głodu i pragnienia.
Obok nas mieszkała samotna kobieta z dwójką dzieci. Jej mąż został zabity w walkach. Dopiero kiedy ona uciekła, uznałem, że nadszedł czas i dla mnie. Odszedłem, nie mówiąc o tym nikomu. Nawet ojcu. Drogą szło wielu ludzi. Nie miałem nic. Ani odzieży, ani jedzenia. Pierwszego dnia nic nie jadłem Po prostu biegłem. Z pierwszej nocy zapamiętałem zwierzęta, które widziałem wzdłuż drogi. Tak się bałem, że aby spać, wszedłem na drzewo. Ale nie mogłem spać. Bałem się, że coś wejdzie i ściągnie mnie na dół, albo że spadnę.
Następnego dnia odnalazłem kobietę, która mieszkała w sąsiedztwie w mojej rodzinnej wiosce. Spytała mnie, czemu uciekłem bez kogoś, kto by się o mnie zatroszczył. Powiedziałem, że wszyscy uciekli od bomb. Nawet nasze kozy były bombardowane. Nikt nie miał możliwości uprawiać ziemi. Powiedziała: "W porządku, możesz iść z nami". I tak szliśmy przez wiele dni.
Pewnego dnia trafiliśmy na pole minowe. Kogoś rozerwało, wszyscy zaczęli uciekać. Wszędzie była krew. Złapaliśmy się mocno za ręce i biegliśmy razem przez pole. Dotarliśmy do rzeki. Na drugim brzegu było mnóstwo ludzi. Wszyscy byli głodni. Szliśmy dalej, a z nami maszerowali inni. W ten sposób nasza grupa rosła z dnia na dzień. Przechodziliśmy przez wiele wsi, skąd ludzie uciekli tak jak my. Widzieliśmy wsie, gdzie nie było nawet kotów. Nie mieliśmy żywności. Ludzie zaczęli jeść liście.
Po dziesięciu dniach ludzie w naszej grupie zaczęli umierać. Pewnej nocy starszy mężczyzna usiadł na drodze i powiedział, że nie może dalej iść. Godzinę później już nie żył. Przeszliśmy kolejną rzekę. Wtedy samoloty zrzuciły na nas bomby. Byłem bardzo zmęczony i myślałem, że już nigdy nie znajdziemy obozu. Ale kobieta powiedziała: "Jesteśmy blisko. Po przejściu granicy Etiopii nie będziemy mieć więcej problemów."
Trzy godziny później dotarliśmy do obozu. Jest w nim wielu ludzi takich jak ja, z Sudanu. To jest miejsce, o którym marzyłem. Teraz znowu się uczę. W obozie jest jedzenie i lekarstwa. Dźwięk samolotów już nie budzi mojego przerażenia, gdyż wiem, że na ich pokładzie jest żywność, a nie bomby.
Ale kiedy słyszę samoloty, pamiętam też o mym ojcu i braciach, którzy zostali w wiosce. Wtedy robi mi się bardzo smutno. Myślę, że tego dnia, gdy uciekłem, mogli pomyśleć, że ich nie kocham. Chciałbym powrócić do domu.
Z materiałów UNHCR
|