WSPÓŁŻYCIE W RÓŻNORODNOŚCI
Kamerun jest krajem bardzo zróżnicowanym etnicznie. Ludność używa wielu języków, wyznaje też różne religie: 35% stanowią katolicy, 25% wyznaje religie tradycyjne, 22% - islam, zaś 18% to protestanci. Jak wygląda życie w tak złożonej społeczności?
Siostra Radosława: W Kamerunie żyje ponad 130 plemion. W samym północnym Kamerunie jest ok. 60 plemion. Każde posługuje się swoim językiem, posiada swoje własne zwyczaje. Językiem urzędowym jest język francuski. Nie można się jednak łatwo porozumieć, ponieważ z powodu bardzo niskiego poziomu szkolnictwa nie wszyscy ten język znają. Państwo spłaca długi wobec krajów rozwiniętych z pieniędzy przeznaczonych na szkolnictwo i na ochronę zdrowia.
W Kamerunie nie ma wojny. Gdy się pyta Kameruńczyków, czy będzie wojna tak jak w innych krajach, mówią: "Jesteśmy nauczeni żyć w różnorodności i raczej takiej wojny nie będzie". Ale jest bardzo dużo uciekinierów z innych krajów, gdzie toczą się wojny: z Czadu, Rwandy, Burundi. Ich los jest bardzo trudny. Nie mają środków do życia. Najczęściej koczują na targach, tam też zarabiają jako tragarze, ale nikt im nie zapłaci tyle, na ile zasłużyli. Dostają nędzne pieniądze lub resztki jedzenia. Ich dzieci nie chodzą do szkoły, nie mogą sobie pozwolić na naukę.
Siostra Ezechiela: W Tchollive mamy osiem plemion. Są tu Tupuri - ludzie, którzy przychodzą z północy z gór i szukają dobrych terenów uprawnych i wody. Są ludzie z Czadu - Gambaje, dużo Mun, Tupuri (to są dwa różne szczepy; naukowcy dochodzą, skąd mają takie dziwne i tak bardzo różne języki).
Wszystkie te plemiona, szczególnie z terenu Czadu, bardzo się przemieszczają. A jeszcze mamy plemiona, które przyszły z południa, czyli pracowników różnych urzędów. Wśród nich są Wandeke, Eoundo i inni. Dlatego Msza św. jest w języku francuskim i potem tłumaczona na kilka języków plemiennych. Próbujemy wprowadzić jakiś drugi język ogólny, ale nie wszyscy chcą się uczyć języka innych plemion. To jest prawie niemożliwe. Na francuski czy angielski się godzą, ale nie na jakiś inny wspólny język. Próbujemy na przykład troszeczkę stosować język muzułmanów - fufulde. To jest taki język handlowy. Oni wszyscy się porozumiewają tym językiem na targu, żeby coś kupić czy sprzedać. Ale niestety do kościoła nie bardzo chcą ten język przyjąć. Ale też trudno na Mszy św. tłumaczyć teksty na pięć języków. Staramy się jednak zachować zwyczaj, że każde plemię może w jakimś wyznaczonym porządku śpiewać na Mszy w swoim języku. Ksiądz bardzo o to dba. Każde plemię ma swój chór, swoje instrumenty, tańce, na przykład przy niesieniu darów. Każdy może w swoim języku chwalić Boga. Też próbujemy, żeby każde plemię czytało swoją lekcję. Wtedy starsi ludzie, którzy ani francuskiego ani fufulde nie chcą się uczyć, coś słyszą w swoim języku. Zresztą potem katechiści też tłumaczą lekcje, Ewangelię. Kazanie przeważnie ksiądz pisze i daje potem katechistom, którzy zostają po Mszy świętej i tłumaczą. To jest różnie organizowane w różnych wioskach. Zbierają się w jakimś miejscu w grupie, lub po południu spotykają się z katechistą.
Niektórzy, szczególnie protestanci, tłumaczą Biblię na ich języki. Ta praca jest bardzo daleko posunięta przez protestantów, przyjeżdżających ze Skandynawii lub z Kanady. Kościół protestancki był na tych terenach dużo wcześniej od naszego Kościoła.
Plemiona w wioskach raczej grupują się razem. Nie chcą za bardzo się mieszać. Są u nas "dzielnice" Bamileke, Eoundo... To wiąże się też z ich zwyczajami. Na przykład wśród wielu plemion mężczyźni nie jedzą z kobietami. W porze posiłku mężczyzna z tym, co żona przygotuje, idzie tam, gdzie jedzą wszyscy mężczyźni. Trudno, żeby chodził z jednego krańca miasta na drugi. A tak gromadzą się i razem jedzą mężczyźni i chłopcy. Kobiety i dzieci też przeważnie jedzą razem. Jest dla nich bardzo trudne, gdy mówimy o rodzinie, o wspólnej modlitwie przy stole - na razie nie do przyjęcia.
Najbiedniejsze są dzieci średnie w wieku szkolnym . Rosną i potrzebują dużo pokarmu. Tak się cisną do jedzenia, a tego przecież za dużo nie ma. Ile zdobędą, tyle mają. Mleka w Kamerunie nie ma, więc w tym, co jedzą, jest dla dziecka za mało białka. Dlatego dzieci mają powysadzane brzuszki. Tego w ogóle nie spotyka się w szczepie Bororo, gdyż ich dzieci mają mleka pod dostatkiem. Bororo chodzą za stadami bydła, które się przemieszczają szukając pokarmu i wody. Ci ludzie są szczupli i bardzo silni, mają bardzo równy kręgosłup i chodzą bardzo daleko. Ich kobiety noszą na głowach duże naczynia z mlekiem, które się w czasie drogi zsiada, i nim handlują. Czasem nawet robią na sprzedaż troszeczkę masła, takie malusieńkie kawałeczki. Za to kupują trochę zboża czy przypraw.
|