Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 2 (40), luty 2000

ROZMOWA Z MISJONARKĄ Z TOGO

      Z siostrą Joanna Walą ze zgromadzenia Sióstr Salezjanek rozmawia Wojciech Zięba.

       Jaka jest sytuacja i życie ludzi w Togo?
      Wszystko, co tam się dzieje, oczywiście wiąże się z polityką. Pieniądze są w rękach małej grupki, a większość cierpi biedę. Pracujemy na północy kraju, gdzie jest najgorzej, ponieważ warunki naturalne są niekorzystne. Są to tereny górzyste, a ziemia jest bardzo mało urodzajna. Ludzie starają się wyciągnąć z niej co się da, bo trzeba jeść.
      W Togo rosną rośliny bulwiaste: jam taro, maniok, jest też kukurydza. Ale żeby wyrosła kukurydza, potrzebne są nawozy sztuczne. Dobrze udają się orzechy arachidowe, chociaż bardzo wyjaławiają ziemię.
      Mieszkaniec Togo zwykle rano nic nie je. Dzieci, które dostają kilka groszy, jedzą coś na przerwie w szkole, np. troszkę ryżu z orzeszkami. Są też takie, które niczego nie mogą kupić. Ale jest tu dobry zwyczaj, że jak ktoś je, to dzieli się z innymi, tak że i te najbiedniejsze dzieci coś skubną.

      To znaczy, że dzieci, które nie kupują jedzenia w szkole, jedzą dopiero w domu?
      Tak, jedzą raz dziennie. Jeśli coś zostaje, to podgrzewają późnym wieczorem. Tak żyje większość. Niektórzy piją wodę, by mieć poczucie, że coś jest w żołądku.

      Jaka religia dominuje w Togo?
      Animizm. Są też chrześcijanie. Niestety, duża grupa ochrzczonych praktykuje w obu tradycjach. Chodzą do kościoła, ale składają też ofiary. Togijczycy traktują chrzest jako jedno z zabezpieczeń. Tak jak są fetysze i amulety, które pomogą w sytuacji zagrożenia, tak ma się jeszcze coś, gdyby ich bogowie nie byli skuteczni. Prawdziwe nawrócenie to problem. Togijczyk nie ma żadnych oporów z przyjęciem chrztu, ale proboszcz wcale się z tym nie spieszy. Liczy się jakość. Dzieci nie chrzcimy, ponieważ są zbyt zależne od rodziny i w rodzinie niekatolickiej musiałyby uczestniczyć także w składaniu ofiar.

      Czym zajmujecie się w Togo?
      Nie jest to działalność charytatywna ani medyczna. Gdy ludziom, którzy mają z nami kontakt, dzieje się coś złego, odsyłamy ich do instytucji, które tym się zajmują. Nie zawsze dostają pomoc. Leczy się przypadki najcięższe, np. ukąszenia przez psy - panuje tam wścieklizna. Zdarza się, że ktoś z tego powodu umiera.
      Nasze zgromadzenie stara się pomóc najbiedniejszym dziewczynom. W Afryce sytuacja kobiety jest inna niż w Europie. Nie są uznawane za równe mężczyznom. Trzeba je nauczyć języka francuskiego, który jest językiem oficjalnym. Od tego zaczynamy. Gdy nie ma nawet małej znajomości języka francuskiego, nie można dziewczynie pomóc, by znalazła swoją godność, by zabrała głos, otworzyła buzię w obecności mężczyzn.
      Niewykształcona togijska kobieta nie słucha radia, nic nie wie o świecie. Uczymy je też higieny, wychowania dzieci, a potem przygotowujemy je do zawodu. Uczą się kroju, szycia, tkactwa, haftu - według ich wyboru. Po trzech-czterech latach zdają egzamin państwowy i wtedy mogą otworzyć własny warsztat. To nie jest takie proste. Ciężko im się stać kowalem własnego losu, bo zawsze ktoś decydował za nie.

      Od jak dawna się tym zajmujecie?
      Od 12 lat (ja pracuję w Togo od 5 lat). Choć brak widocznych efektów, widzimy, że powinniśmy to robić nadal. Dziewczyna powinna bardziej otworzyć się na świat i zrozumieć, jakie jest jej miejsce w rodzinie i wspólnocie. Zawód to szansa zarabiania pieniędzy.
      Nie możemy kształcić pielęgniarek, co byłoby dobrze przyjęte, ponieważ musiałybyśmy pracować z dziewczynami, które skończyły szkołę średnią, a więc nie są najbiedniejsze. Dziewczyny, z którymi pracujemy często nie chodziły do żadnej szkoły.

      Jak jest widziana pomoc kobietom?
      Kościół lokalny widzi to pozytywnie. Nasi księża są dobrze wykształceni, pomagają nam. Ale ludność patrzy na nas... można sobie wyobrazić. Robimy czasem spotkania z rodzinami naszych dziewcząt. Przychodzą i razem z nami szukają sposobów, by dziewczyna mogła się przygotować do życia. Spokojnie im tłumaczymy, o co chodzi. Co oni z tego rozumieją? Trudno powiedzieć. Ale po naszych dziewczynach widać, że coś się zmienia. Widać, że reagują inaczej. Zmieniają się też chłopcy, może dlatego, że coraz częściej dociera do nich telewizja. Problemy widzę raczej ze strony dziewcząt. Najpierw czekają, aż naje się mąż, potem syn, a one jedzą na końcu, w kuchni. Problem jest zakorzeniony od pokoleń. Nie można iść za szybko.

Opracowała Alina Wiśniewska


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]