JAK WRACAŁEM Z NIEPOKALANOWA
Tyle samo, co o spotkaniu w Niepokalanowie, mogę opowiedzieć o powrocie ze spotkania. Wojtek wszędzie podróżuje autostopem. Postanowiłem urozmaicić sobie życie i przyłączyć się do niego. Zięba jako wytrawny autostopowicz wyjaśnił mi, że o wiele skuteczniejsze od machania ręką na ulicy jest pytanie się na stacjach benzynowych, czy ktoś nas weźmie ze sobą. Zaczęliśmy więc podróż ze stacji pod Warszawą. Najpierw ktoś podwiózł nas kawałek za stolicę do rozjazdu na Płock. Nie zdążyliśmy podejść do następnej stacji paliw, a na moje machanie zatrzymała się następna litościwa dusza. Pan ten zaczął opowiadać, że nigdy nikogo nie zabiera, bo się boi, ale jak zobaczył takiego młodego z plecakiem... Ledwo skończył, a już zatrzymał się drugi raz, tym razem tłumacząc, że przecież żołnieża nie miałby serca zostawić. Przejechaliśmy jakieś dwieście kilometrów do Ostródy. W międzyczasie zrobiło się ciemno.
Na kolejnej stacji stały trzy TIR-y. Było tylko jedno miejsce w kierunku Gdańska i Wojtek powiedział, żebym ja jechał, bo on jako weteran na pewno sobie poradzi. Było mi trochę głupio, że przeze mnie opóźni się jego powrót do domu, ale w końcu pojechałem.
TIR nie jechał do Gdańska. Wojtek powtarzał mi kilka razy, że mam wysiąść przed Elblągiem i - broń Boże - nie wjeżdżać do miasta, bo stamtąd już mnie nikt nie zabierze.
Kierowca okazał się obcokrajowcem i w żaden sposób nie mogłem dociec, w jakim mówi języku, a co dopiero się z nim porozumieć! Gdy usiłowałem mu wytłumaczyć, o co chodzi, odpowiadał tylko: Do Gdanska ja ne jade. I tak znalazłem się w... Elblągu.
Było po dwudziestej trzeciej i nigdzie żywej duszy. Postanowiłem przerzucić się na bardziej tradycyjny sposób podróżowania. Kiedy wreszcie spotkałem człowieka, zapytałem o dworzec. Wydawało mi się, że niebawem znajdę się w domu, ponieważ pani w kasie sprzedała mi bilet do Gdyni i powiedziała, że pociąg odjeżdża za pięć minut.
Pociąg rzeczywiście odjechał, ale tylko do Tczewa. Cóż, nikt nie jest nieomylny, nawet pracownicy PKP. Wysiadając natknąłem się na chłopaka, któremu konduktor powiedział, że w Tczewie jest bezpośrednie połączenie do Gdyni. Konduktor był chyba równie świetnie zorientowany w rozkładzie jazdy, jak jego koleżanka z kasy, lub też nie rozumiał sformułowania
bezpośrednie połączenie, w każdym razie najbliższy pociąg do Gdyni odjeżdżał za dwie godziny, czyli ok. 1.30. Postanowiłem wraz z moim nowym znajomym poszukać stacji benzynowej w nadziei, że ktoś nas zabierze szybciej niż pociąg. Przez godzinę nikt się nie pojawił.
Jedynym pożytkiem z naszego stania było to, że spotkał nas jakiś chłopak, którego - jak się okazało po wysłuchaniu jego pogmatwanej opowieści - napadło czterech zbirów. Wyciągnęli go z samochodu, w którym spał, zabrali pieniądze i dokumenty, wyrzucili kluczyki (ale zostawili samochód) i kazali pić alkohol, aby bał się zawiadomić policję. Ponieważ naprawdę nie wyglądał na kogoś, kto sam się upił i gada głupstwa, namówiliśmy go, aby jednak zadzwonił po policję, która dosyć szybko przyjechała. My wróciliśmy na dworzec, skąd szczęśliwie zajechałem do Gdyni. Mieszkam jednak w Rumii, kilkanaście kilometrów dalej. Abym nie mógł narzekać na brak atrakcji, uciekła mi kolejka. Na następną czekałem 50 minut. Tym sposobem po niemal 12 godzinach podróży z Niepokalanowa o 4.15 znalazłem się w domu. Wojtek dotarł autostopem wcześniej: o 23.30 z dowozem prawie pod sam dom.
A jakie są wrażenia innych uczestników spotkania? Na razie wiemy tylko, że większość nie może doczekać się następnego.
Michał Sondej
|