MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 8 (46), listopad-grudzień 2000 |
PIGMEJE W BURUNDI
S. Ezechiela: Pigmeje mieszkają w szałasach - cztery pręty z drewna przykryte liśćmi bananowca. Wszyscy mają chyba takie samo wyposażenie: trzy kamienie, garnek i jedną łyżkę do mieszania. Choć jest to mały szałas, jest to pomieszczenie do spania. Jest więc mata na ziemi i coś do przykrycia. Jeśli ktoś jest bardziej pomysłowy i trochę więcej chce, to robi sobie pryczę i nie jest mu zimno od ziemi. I na tym koniec. W tym, co mają na sobie, chodzą cały Boży dzień, piątek, świątek czy niedziela, tak długo, aż spadnie. Jak dziecko idzie do szkoły, ma obowiązek umyć się i wyprać. To już jest postęp. Ale my wymagamy, żeby ubranko szkolne wytrzymało cały rok, więc po szkole dziecko się rozbiera. Wiadomo, że gdy mamy jakieś możliwości i dostaniemy skądś, na przykład z parafii, jakieś ubrania, to ich ubieramy, ale teoretycznie noszą jedno tak długo, aż spadnie. Przychodzą się leczyć i mówią: "Ty chcesz ode mnie pieniądze? Przecież ja jestem Pigmej, ja nie mam pieniędzy." Odpowiadam, żeby chociaż ulepił nam garnek. I przynosi garnek, żeby nie było za darmo. Taka jest sytuacja.
Z matkami jest różnie. Niektóre są ochrzczone, jeśli pochodzą z rodzin trochę bogatszych, którym zależało na kształceniu. Lecz mało jest wykształconych kobiet, bo rodzice raczej posyłają do szkoły chłopców. Ale dziewczęta chrzczone są nie tylko w szkole, ale również przez siostry, albo wcześniej biali misjonarze prowadzili ewangelizację i rodzice zostali ochrzczeni. Jednak to się zdarza bardzo rzadko. Nieraz nawet sama matka prosi o chrzest. Każdy przypadek jest inny. S. Elwira: W naszym ośrodku dokonał się postęp. Gdy przybyłyśmy w r. 1987 do Buraniro, jak przyszedł ktoś z Pigmejów, czekał, aż wszyscy zostaną przyjęci. Wchodził dopiero po nich. Obecnie sytuacja się zmieniła. Każdy zostaje przyjęty wtedy, kiedy przychodzi. Podobnie na porodówce - z Pigmejkami nikt nie chciał w pokoju w ogóle leżeć. Teraz tego nie widzimy. Matki przychodzą do porodu i są obsługiwane jak każda inna. Nawet jak były tu działania wojenne i mieliśmy troje wcześniaków, każde z innego plemienia: Tutsi, Hutu i Batwa, włożyłyśmy je do jednej kołyski. Raz byłyśmy bardzo wzruszone. Była wielka strzelanina. Do naszego szpitala zawsze z domów przynoszą jedzenie dla chorych i po kolei coś tam przygotowują, chyba, że ktoś jest z bardzo daleka, wtedy my myślimy o jedzeniu dla niego. Akurat dla kobiety Tutsi przynieśli cały garnek jedzenia. Chciałyśmy coś przygotować dla Pigmejki, a tamta mówi: "Nie trzeba, dla mnie przynieśli i ja się z nią podzielę". Cała trójka jadła z jednego garnka. Choć są walki międzyplemienne, ona chciała się podzielić. Teraz między ludźmi coraz bardziej zanika nienawiść międzyplemienna. Oczywiście są ludzie i ludziska, ale sytuacja jest lepsza, niż dawniej, szczególnie wśród ludzi prostych. Bo politycy wiedzą swoje, a sytuacja na miejscu jest inna. Jedni i drudzy, bez względu na przynależność plemienną, stracili wszystko. Ludzie widzą, że im wszystko zabrali i spalili, innym też wszystko zabrali i spalili, więc zaczynają się zastanawiać. Widzą to, myślą i starają się normalnie żyć. S. Ezechiela: Inni nie mieszają się z Pigmejami. Pigmeje mieszkają oddzielnie. Mają swoje tereny, tworzą swoje małe osiedla z kilku domków. Jak wychodzą, nikt ich nie zaczepia, oni nie zaczepiają innych. W szkole raczej nie słychać, żeby inne dzieci dokuczały Pigmejom. Prędzej takie wypadki zdarzają się w starszych klasach. Na przykład jeden z uczniów nie chce chodzić do szkoły i coraz częściej wagaruje. Trudno powiedzieć, dlaczego. Nam nic nie mówi. Uczył się dobrze, nie miał trudności z nauką, więc to nie jest chyba przyczyną kłopotów. Mamy wrażenie, że dzieci mu dokuczają.
I z tym właśnie chłopcem też był taki problem. Przed Bożym Narodzeniem dowiedziałyśmy się, że coś ze szkołą szwankuje - nie chodził tak, jak trzeba. Trzeba go było kontrolować. Pytam się, dlaczego. Odpowiedział, że był głodny. Mówił, żeby raz w tygodniu dawać mu jedzenie. Teraz chłopak dobrze się uczy - przekonałam go jedzeniem. Przedtem mówił: "Głodny jestem, bardzo głodny, już nie mogę wysiedzieć w szkole". Ja mu wierzę. Często trudno jest mi myśleć o wszystkim, żeby jeszcze ich dożywić, żeby coś im kupić. Teraz jest siedemnasty w klasie na czterdzieści osób, czyli idzie mu dobrze. Sądzę, że jego kłopoty bardziej jednak wynikają z tego, że koledzy mu dokuczają. S. Ezechiela: Mamy szkołę obok, widzimy, co się dzieje na podwórku i łatwo nam zauważyć, że w młodszych klasach mali Pigmeje bawią się razem ze wszystkimi. Mniejsze dzieci nie odsuwają się, a wśród starszych jest tak, jak w Polsce - jak ktoś odstaje, różni się, to się nie podoba. Dzieci chyba wszędzie są jednakowe. O małżeństwach mieszanych wcale się nie słyszy. Pigmeje są traktowani gorzej, bo nie są wykształceni. Jak nie mają na jedzenie, to tym bardziej rodzice nie poślą dzieci do szkoły. A jak nie mają szkół, to nie zdobędą żadnych stanowisk. Pozostaje tylko pole i troska o jedzenie. Całe życie upływa między jedzeniem, polem i dziećmi. Coraz częściej słyszy się o trosce, chociażby naszych sióstr czy innych zgromadzeń, żeby jednak posyłać dzieci Pigmejów do szkoły. Jak już dziecko czegoś się nauczy, to wprowadzi to do domu, a jak dorośnie, wyśle do szkoły swoje dzieci, bo zobaczy, że czegoś się dowiedział. Warto to robić dla nich i dla rozwoju ich kraju, warto ich uczyć, bo są zdolni. Jeden z Pigmejów na półrocze był pierwszy w klasie. Miał najlepsze wyniki. To znaczy, że oni jednak nie są matołami. Sami tak myślą o sobie, inni tak o nich myślą. Nawet pani nauczycielka pytała, czy siostry wcześniej go nie uczyły. Jeśli wychowawczyni jest zdziwiona ich wynikami w nauce, to także świadczy o istniejących uprzedzeniach. Zanotował Wojciech Zięba
|
||||
|
||||
[Spis treści numeru, który czytasz] |