Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITR
3 (49), kwiecień 2001

JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

      Na pytanie Danuty Szczepańskiej z Bytomia o początki Adopcji Serca w Boliwii, odpowiada s. Jordana Przybył, misjonarka ze zgromadzenia Sióstr Służebniczek Ducha Świętego.

      W roku 1998 byłam w Polsce na urlopie. Pojechałam na spotkanie misjonarzy w Warszawie, gdzie był też przedstawiciel Ruchu Maitri z Gdańska, Wojciech Zięba. Musiałam wyjechać przed końcem spotkania, rozmawialiśmy "w przelocie" na korytarzu. Wzięłam ulotkę na temat "Adopcji Serca". Będąc już w Boliwii rozważałam możliwość skorzystania z tej formy pomocy.
      U nas teren jest górzysty, drogi są niezwykle wąskie i jest bardzo dużo wypadków. Z tego powodu jest wiele sierot i półsierot. Często żyją w skrajnych warunkach. Czasem ktoś je przygarnie. Wiadomo, że sieroty na ogół nie są niestety traktowane jak własne dzieci. Najczęściej nie chodzą do szkoły, lecz pracują. Dlatego zdecydowałam, by proponowaną pomocą objąć dzieci z wiosek najbardziej oddalonych. Pragnęłabym, aby ten projekt - odpowiednio zmieniony, dostosowany - obejmował nie tylko sieroty. Zdarza się, że w gorszej sytuacji są dzieci z rodzin wielodzietnych. Jeżeli rodzina ma więcej dzieci, to często nawet gdy rodzice chcą i bardzo się starają, nie są w stanie zapewnić im ani nauki ani dobrego wyżywienia. Największym problemem w takiej rodzinie jest choroba dziecka. Dla rodziców zawiezienie dziecka do szpitala jest rzeczą niemożliwą bez pomocy z zewnątrz.
      Podjęłam się projektu "Adopcja Serca", ale z różnych względów nie jest to dla mnie proste. Na przykład żeby dostać rachunek, muszę iść do sklepu, a w sklepie jest dwa razy drożej niż na zwykłym targu na ulicy. Nie przypuszczałam, że będzie z tym projektem tyle pracy. Dojechanie do wszystkich wiosek jest dla mnie dużym problemem. Mam świadomość, że jeżeli dam pieniądze opiekunom dziecka, to nie wykorzystają ich w sposób właściwy. Muszę więc wszystko kupić i dostarczyć. Nie ma problemu, jeśli dziecko jest w internacie szkolnym, za który się zapłaci. Jeżeli jednak trzeba coś kupić i zawieźć dziecku, to jest czasem poważny kłopot. By dostać się do najdalej położonej wioski w porze deszczowej, musimy przejeżdżać przez rzeki, ponieważ nie ma tam mostów. Gdy woda przybiera, nie można przejechać. Kontakt się urywa.
      Rozumiem, że przybrani rodzice w Polsce mogą nie chcieć dawać pieniędzy, jeśli nie wiedzą, gdzie są przekazywane i jak się nimi administruje na miejscu. Dla nas są to jednak sprawy kłopotliwe.
      Poza tym "Adopcja Serca" to tylko mała część wszystkich moich obowiązków. Oprócz realizacji tego projektu mam jeszcze dużo innej pracy. Mimo wszystko jest to znaczna pomoc dla potrzebujących dzieci. Być może w przyszłości - takie są plany - jako zgromadzenie otworzymy dom dla dzieci. Wtedy nie będzie problemu z rozliczeniem, dzieci będą na miejscu. Ale to jest sprawa nie tak bliskiej przyszłości.


[Spis treści numeru, który czytasz]
SRC="../../images/blank.gif" height=18 width=1>
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]