MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 3 (57), kwiecień 2002 |
BURKINA FASO - KRAJ GODNOŚCI Nasz ośrodek w Gdańsku odwiedził o. Zbigniew Majewski, Redemptorysta, który pracował na misjach w Burkina Faso. Razem zastanawialiśmy się nad możliwościami pomocy dla mieszkańców tego bardzo ubogiego kraju. Z o. Majewskim rozmawia Wojciech Zięba. W.Z.: Proszę powiedzieć coś o sobie.
O. Zbigniew: Zostałem wyświęcony 13 lat temu. Dwa lata po święceniach wyjechałem do Burkina Faso (dawniej Górna Wolta) w Afryce Zachodniej. Tam pracowałem na misjach w buszu, w dużej parafii misyjnej.
Parafia, którą objąłem, miała dopiero 20 lat. Ma wiele stacji misyjnych. Liczy 30 tys. mieszkańców, w tym wielu pogan, ale też 3 tys. ochrzczonych. Zauważyłem w mojej pracy misyjnej piękną rzecz - wielką różnicę między poganami a chrześcijanami. Poganie to ludzie, którzy w Pana Boga wierzą, ale Go nie znają. Wierzą, że między Bogiem, który jest gdzieś w niebiosach (tak to sobie wyobrażają), a ludźmi żyjącymi na ziemi, istnieją duchy przodków. Jeśli tym ludziom jest dobrze, to znaczy, że duchy przodków wypraszają im Boże błogosławieństwo, jeśli jest im źle, dotyka ich jakieś nieszczęście, to znaczy, że duchy przodków się gniewają i zsyłają kary. Dlatego ci ludzie żyją w bardzo wielkim lęku, w bojaźni, podczas gdy chrześcijanie tego lęku nie znają.
Kilkadziesiąt lat temu przybyli na te tereny pierwsi chrześcijanie. Kiedy nauczyli się miejscowego języka, poznali miejscowe wierzenia, zaczęli mówić o Chrystusie, który przyszedł na ziemię, by powiedzieć ludziom, że Bóg nie tylko człowieka stworzył, ale że go kocha, że dla niego przygotował niebo. Dla tych ludzi było to wielkie odkrycie. Jak mówili mi pierwsi misjonarze, których spotkałem, wielu ludzi przychodziło do nich wypytywać, jaka droga wiedzie do nieba. Poganie np. bardzo boją się śmierci. Wiedzą, że jest życie po śmierci, ale nie wiedzą jakie. Nie wiedzą, jak się do śmierci przygotować. A misjonarze głoszący naukę Pana Jezusa, powiedzieli, że w momencie śmierci Bóg prowadzi człowieka do wieczności. Jeśli człowiek szedł dobrze drogą życia, to zdobędzie wieczne niebo. Taka była różnica między chrześcijanami a poganami. Wiele setek dorosłych przygotowuje się każdego roku do chrztu. Chrześcijanie charakteryzują się w kraju misyjnym wielką radością.
Obecnie powróciłem do Polski i za zgodą moich przełożonych prowadzę Dzieło Pomocy Burkina Faso, które jest kontynuacją mojej pracy w Afryce. W.Z.: Jakie były pierwsze wrażenia Ojca po przybyciu do Burkina Faso?
O. Zbigniew: Przed wyjazdem mój przełożony powiedział, by zapomnieć o Polsce, gdyż jest to inny kraj, inny świat, inne życie. Była to świetna rada. Trafiłem na wielki upał. Zacząłem pracę ze starszym, siedemdziesięciokilkuletnim misjonarzem, lekko głuchawym, a więc nie bardzo słyszącym to, co mówiłem, a to, co on mówił, ja nie bardzo rozumiałem, bo był to misjonarz francuski. Pierwsze dni były więc dość trudne. Raczej się domyślałem, niż rozumiałem. Niemniej patrzyłem z zaciekawieniem na ludzi, którzy żyli wokół misji. Nie znałem języka, by wejść i zobaczyć te domki z gliny, ludzi, którzy się uśmiechali, a nie było nikogo, kto by mnie wprowadził. Temu misjonarzowi chyba nie przyszło do głowy, by mi coś pokazać z bliska. Było gorąco, uczyłem się powoli miejscowego języka, poznawałem ludzi, powoli misjonarz wprowadzał mnie w nowe obowiązki. Wszystko było inne i bardzo ciekawe - atmosfera panująca wśród ludzi ubogich, ale bardzo życzliwych, uśmiechniętych, ludzi, którzy cieszą się życiem. To bardzo mnie uderzyło od samego początku. W.Z.: Jak żyją ludzie w Burkina Faso? Dlaczego ten kraj jest tak biedny?
O. Zbigniew: Burkina Faso leży na południe od Sahary w pasie Sahelu. Jest to kraj pustynny, bez bogactw naturalnych. Od końca XIX w. wielkrotnie zmieniał przynależność administracyjną. W latach 1896-1901 terytorium to, mimo silnego oporu ludności murzyńskiej, podbili Francuzi i przyłączyli do Wybrzeża Kości Słoniowej. W r. 1904 wcielili je do Francuskiej Afryki Zachodniej jako część Górnego Senegalu-Nigru. W r. 1919 wyodrębniono dzisiejsze terytorium kraju, nadając mu nazwę Górna Wolta i status samodzielnej kolonii w ramach Francuskiej Afryki Zachodniej. W r. 1932 ziemie te rozparcelowano między kolonie: Niger, Sudan Francuski i Wybrzeże Kości Słoniowej, w r. 1947 ponownie scalono jako zamorskie terytorium Francji. W r. 1958 nadano im status autonomicznej republiki Górnej Wolty w ramach Wspólnoty Francuskiej. Dziś jest to kraj wolny, który w r. 1960 uzyskał niepodległość, a od r. 1984 nazywa się Burkina Faso tzn. kraj godności, kraj ludzi, którzy mają swoją godność; inni tłumaczą: kraj ludzi wolnych, bardzo ceniących godność ludzką i wolność.
Burkina Faso jest trzecim najbiedniejszym krajem świata. Ludzie cierpią tam przede wszystkim z braku wody. Pora deszczowa trwa tylko cztery miesiące. Wtedy deszcz może padać, ale nie musi. Pierwszy deszcz spada przeważnie w końcu maja, w czerwcu pada raz na tydzień, w lipcu, sierpniu pada co drugi, trzeci dzień, we wrześniu kończy się pora deszczowa i wszystko zamiera. Osiem miesięcy nie spadnie ani kropla. Większość ludzi żyje tylko z tego, co im urośnie. A na tej spieczonej, afrykańskiej ziemi niewiele można uprawić. Ludzie sieją tu zboża: sorgo białe, czerwone, różne odmiany prosa, trochę kukurydzy... Jest też troshę fasoli i orzeszków ziemnych. Ciężko pracują w czasie tych czterech miesięcy pory deszczowej, bo kiedy jest więcej wilgoci i ciepło, chwasty rosną bardzo szybko, więc trzeba dbać, by zboże dało jak najwięcej plonów. Ludzie cieszą się jeśli w porze deszczowej opady były w miarę regularne, bo to znaczy, że przez dłuższy czas będą jeść codziennie.
Życie toczy się ustalonym trybem. Kobiety rano wstają, zbierają chrust i drewno na opał, potem idą z dziećmi do studni po wodę. Po porze deszczowej woda jest blisko, bo w wioskach są ręcznie kopane studnie, ale starcza jej tylko na parę miesięcy. Potem trzeba chodzić po wodę nawet kilkanaście kilometrów. Gdy naniosą wody i drewna do domu, wtedy z ziarna, które było wcześniej ręcznie wymłócone, robią mąkę, trąc kamieniem o kamień. Wieczorem wsypują mąkę do wrzącej wody, by podać rodzinie jeden posiłek dziennie - taką jakby kaszę. Do tego podają sos z roślin i liści drzew, czasem włożą do sosu kawałek mięsa. Siadają na ziemi. Jedzą rękoma z jednej misy, zanurzając tę papkę w sosie.
Tak toczy się ich życie od września do grudnia. W tym czasie grupy ludzi: młodzieży, mężczyzn, kobiet czy dzieci, robią ze słomy ogrodzenia, by wydzielić małe ogródki, kopią studnie i zanim woda całkiem opadnie, podlewają pomidory, cebulę czy jakieś inne warzywa, by przed grudniem jeszcze je zebrać, sprzedać i dokupić ziarno, bo nigdy go nie starcza, by przez cały rok jeść choć raz dziennie. Już w styczniu zaczyna ziarna w spichlerzach brakować. Zaczynają więc sięgać co drugi dzień, a w marcu, kwietniu nawet co trzeci dzień, by starczyło do nowej pory deszczowej.
Niektórzy próbują hodować kozy czy owce. Oczywiście nie jest to łatwe, zwłaszcza w porze suchej, gdy brakuje paszy. A gdy zabraknie pieniędzy na szczepionki, może przyjść epidemia i zwierzęta padają. Dla tych ludzi koza czy owca jest wielkim bogactwem. Jeśli w rodzinie stanie się nieszczęście i np. ktoś zachoruje, kozę sprzeda się i za uzyskane pieniądze można kupić lekarstwa.
Przeczytaj pozostałe odcinki wywiadu:
|
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |