MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 3 (57), kwiecień 2002 |
CZY INNY ŚWIAT JEST MOŻLIWY?
Na przełomie stycznia i lutego w Porto Alegre w Brazylii odbyło się kolejne Światowe Forum Społeczne. Pierwsze odbyło się rok temu, dokładnie w tym samym czasie, kiedy w Davos w Szwajcarii odbywało się Światowe Forum Ekonomiczne. Przez ten rok wiele się zmieniło. Wydarzenia w Genui, potem 11 września, sprawiły, że mglisty termin „globalizacja” zaczął nagle przybierać bardziej realne kształty, niezależnie od tego, czy mowa o ludziach biorących udział w protestach, tworzących alternatywy dla obecnej „jedynie słusznej drogi”, czy dla większości ludzi czerpiących informacje z głównych publikatorów. Tuż przed wydarzeniami w Genui francuski Le Monde przeprowadził badanie opinii publicznej, pytając: Kto najbardziej zyskuje na globalizacji? (możliwe były dwie odpowiedzi). Oto wyniki: korporacje ponadnarodowe - 55%, rynki finansowe - 47%; USA - 32%; Europa - 11%; konsumenci - 7%; każdy - 1%. Nawet we Francji tego wyniku nie można interpretować jako zwycięstwa przesłania grup „antyglobalistycznych” nad dominującą propagandą, która do znudzenia powtarza hasło „Globalizacja przyniesie korzyść wszystkim”, bo realna siła niezależnych mediów jest wciąż znikoma. To raczej rzeczywistość okazuje się silniejsza od propagandy i większość ludzi zaczęła odczuwać to, o czym wcześniej mówili nieliczni. Dla setek organizacji przygotowujących Forum oznaczało to również, że ci, którzy „są przeciwko”, powinni mocniej koncentrować się na pozytywnych propozycjach. Aby ich szukać, do Porto Alegre, znanego z korzystnych skutków wprowadzenia „demokracji bezpośredniej”, przybyło ok. 60 tys. ludzi.
Gospodarze
Możliwość zorganizowania Forum właśnie w Porto Alegre wynika głównie z tego, że władze miasta i stanu Rio Grande do Sul, w którym się ono znajduje, mają możliwość i wolę prowadzenia autonomicznej polityki w ramach samej Brazylii (oficjalnie rząd tego kraju nie poparł Forum). Jednak prawdziwą podstawą zorganizowania Forum właśnie tam jest duża liczba sprawnych organizacji społecznych, które miały wpływ na konkretne decyzje. Było to widoczne m.in. w odmowie zaproszenia premiera Belgii, który chciał odwiedzić za jednym razem Porto i Nowy Jork (podobno Geremek rok temu twierdził, że też tak chciał), oraz - z drugiej strony - w odmowie możliwości uczestnictwa takim organizacjom lewackim, jak kolumbijska partyzantka FARC. Stereotypowe opinie o Latynosach dawałyby podstawy do wątpienia w ich możliwości organizacyjne. Okazały się jednak - jak większość stereotypów - nieprawdą. Nie tylko świetnie sobie radzili, ale wykazali też ponadprzeciętne zainteresowanie przyjezdnymi i tym, co się dzieje w innych krajach.
Porto Alegre nie jest żadnym rajem na ziemi. Jako duża aglomeracja wciąż posiada swoje fawele, jednak wskaźniki standardu życia, jak np. poziom bezpieczeństwa czy edukacji, są tam znacząco wyższe niż w innych prowincjach Brazylii. Spotkany na lotnisku amerykański biznesmen, mieszkający od ośmiu lat w tym mieście, potwierdził tę różnicę: „Nawet gdybym mógł zarabiać 3 razy więcej, nie przeniósłbym się do Rio czy Sao Paulo”.
Każdy z gości dostawał program Forum, na który składało się blisko 900 konferencji, seminariów, warsztatów, imprez kulturalnych i artystycznych - wszystko w ciągu 5 dni. Spektrum tematów było ogromne - dyskusje „techniczne” nad opodatkowaniem obrotów kapitałowych, polityki urbanistycznej czy wskaźników ekologicznych, nowa rola związków zawodowych, migracje, handel ludźmi, prawa rdzennej ludności, produkcja żywności, ochrona zdrowia, monopolizacja wiedzy poprzez prawo własności intelektualnej, propozycje rozwiązań najostrzejszych konfliktów, jak np. w Izraelu/Palestynie i wiele innych. Swe miejsce mieli nawet przedstawiciele policji, którzy ponoć dyskutowali o roli swego zawodu w najbliższej przyszłości. Obok głównego Forum pracowały też mniejsze, np. parlamentarzystów, młodzieży, samorządowców...
Większość spotkań odbywała się na terenie Uniwersytetu Katolickiego. Jest on nowoczesny, przestronny, obfituje w tanie bufety. Dla obywatela naszego kraju, w którym Microsoft jest wszechobecny, a jego pozycję wzmacniają nawet przepisy rządowe, szokiem jest, że liczne dostępne komputery nie zawierają oprogramowania z Redmond, ale tzw. Wolne Oprogramowanie.
Do transportu gości służył transport publiczny - metro oraz autobusy kursujące pomiędzy głównymi miejscami spotkań Forum. Każdego ranka można było zobaczyć grupki delegatów i obserwatorów, grzecznie ustawiające się na przystankach, skąd co chwilę zabierały ich niewielkie busy.
Złam zasadę, ocal życie
Atmosfera podczas Forum zdecydowanie różniła się od typowej „konferencyjnej” nasiadówki. Oczekiwałem mnóstwa górnolotnych słów. Byłem więc pozytywnie zaskoczony, gdy zorientowałem się, jak wielu ludzi przyjechało głównie po to, by podzielić się swą wiedzą i dowiedzieć się czegoś od innych. Podczas każdego spotkania, w którym uczestniczyłem, ludzie zadawali mówcom wiele pytań i nie widziałem śladów czołobitności nawet wobec najwybitniejszych liderów intelektu. Nic nie słyszałem o „trzeciej drodze”, ale usłyszałem wiele o tym, co i jak można zrobić.
Kolejną różnicą w stosunku do innych podobnych wydarzeń była pozycja kobiet. Niezależnie od poświęcenia części seminariów problemom bezpośrednio ich dotyczącym, udział i rola kobiet były bardzo widoczne również podczas konferencji. Zwykle gromadziły one ponad 1000 osób, sporą liczbę dziennikarzy i najczęściej dotyczyły szerszych tematów. Jedną z najbardziej znanych kobiet, działających od wielu lat na różnych frontach związanych z globalizacją, jest Vandana Shiva, fizyk, ekolog, autorka wielu książek, działająca od lat w różnych ruchach społecznych w Indiach. Podczas konferencji nt. środowiska i rozwoju występowała jako ostatnia i chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że zarówno publiczność jak i występujący przed nią mężczyźni - wśród których był Ricardo Navarro, przewodniczący Friends of the Earth, czy Gert Leipold, szef Greenpeace - byli wyraźnie pod wpływem jej siły i znaczenia tego, co mówiła - jako naukowiec, aktywistka, ale przede wszystkim jako kobieta.
Chcąc zrozumiale przekazać syntezę wystąpień podczas Forum, wybieram właśnie jej słowa. Według niej szaleństwem dominującego paradygmatu (systemu pojęciowego, który stanowi punkt wyjścia i podstawę rozumienia całej rzeczywistości) jest traktowanie realnego doświadczenia każdego z nas jako fałszywe, zaś przyjmowanie za prawdziwe sztucznych miar, które nigdy nie uzyskały naszej akceptacji. Mówiła, że walka o ochronę swego zdrowia czy o bezpieczne pożywienie staje się coraz bardziej „przestępstwem” w świetle kanonów systemu neoliberalnego. Dla każdego Homo sapiens winno być jasne, że gdy jakaś doktryna gospodarcza głosi, iż woda zamiast na pola rolników powinna płynąć do basenów najbogatszych, gdyż mają pieniądze, by za nią zapłacić, to znaczy, że jest ona błędna i potwornie krótkowzroczna. Mówiła też, że nazywanie obecnego systemu „wydajnym” jest iluzją - w istocie jest on niesamowicie drogi i marnotrawny. Podkreśliła, że tzw. „zachodni styl życia” nigdy nie był i nie będzie „zrównoważony”, zaś afera firmy Enron w USA ukazuje, że nawet w krajach najbogatszych jego strażnicy nie są już w stanie dostarczyć tego, co obiecują. Mówiąc o absurdzie stosowania kryterium konkurencyjności wobec dóbr dla człowieka podstawowych, jak zdrowie, woda, żywność, nauka, kultura, podkreślała, że kobiety często czują ów absurd silniej od mężczyzn, bo „czyż kobieta dzieli swe dzieci według tego, na ile są „konkurencyjne” i pozbywa się tych mniej „rynkowych”?” Na zakończenie stwierdziła, że ponieważ obowiązujący paradygmat coraz dosłowniej żeruje na życiu każdego z nas, najlepiej wyraźnie twierdzić, że z każdym kolejnym zaniechaniem lub kłamstwem korporacje i rządy oddalają się coraz bardziej od naszego życia.
Prawdopodobnie Shiva utrafiła w sedno. Nie widziałem, żeby sala przyjęła kogoś podobną owacją. Dowodzi to, że mimo różnic istnieją sprawy i wartości wspólne dla wszystkich. Jej wystąpienie było swoistym wyrazem najważniejszego odkrycia, dokonanego przez wielu ludzi - korporacyjny zamach stanu, tryumf rynku nad społeczeństwem i chciwości nad naturą nie jest czymś nieuniknionym, lecz raczej niszczącą chorobą.
Pewnym odbiciem tych słów była np. konferencja: „Woda jako dobro wspólne” (w Polsce problem prywatyzacji zasobów wody też będzie narastał, w miarę jak dostępna jej ilość będzie maleć). Na świecie prywatyzacja wody prowadziła często do zakazu jej używania przez miejscową ludność lub horrendalnych cen (w jednym z miast Boliwii skutkiem prywatyzacji był wzrost ceny wody o ponad 30% w ciągu jednej nocy). Dla rosnącej grupy ludzi walka o włączenie prawa do zasobów naturalnych dostępnych danej społeczności do podstawowych praw człowieka staje się jednym z ważniejszych zadań.
Według tych, którzy uczestniczyli w Forum ponownie, atmosfera zmieniła się. Przed rokiem więcej mówiono „jak jest źle”. Od tej pory wydarzenia stworzyły nastrój sprzyjający tym, którzy dawali pozytywne odpowiedzi i proponowali konkretne rozwiązania. Konferencja na temat zdrowia, medycyny i AIDS skoncentrowała się na stworzeniu przeciwwagi dla niekwestionowanej dotąd dominacji wielkich korporacji farmaceutycznych (Brazylia udało się wyprodukować dużo tańsze leki na AIDS i mimo gróźb firm farmaceutycznych związanych z łamaniem prawa patentowego rozpoczęła ich eksport do Afryki). Artykuł opisujący wypowiedzi uczestników tego spotkania, zamieszczony w wydawanym z okazji Forum dzienniku Terra Viva, nosił prosty tytułu: „Złam zasadę, ocal życie”.
Co dalej?
Jeszcze rok temu niektórzy z najbardziej znanych liderów krytycznych wobec globalizacji organizacji pozarządowych, pojechali do Davos, by wykorzystać daną im możliwość zabrania głosu. Martin Khor, dyrektor organizacji Third World Network, która jako jedna z pierwszych zaczęła mówić o realiach nowoczesnej globalizacji, powiedział mi, że jedna wizyta mu wystarczyła. Kolejne próby byłyby marnowaniem czasu, gdyż - jego zdaniem - ludzie z Davos nie mają już nic ciekawego do powiedzenia, a przez zapraszanie organizacji pozarządowych chcą osiągnąć choćby cząstkową legitymizację swoich działań i spotkań. W tym roku w Porto stawili się wszyscy, którzy globalizację krytykują od lat. Po pierwszym dniu Forum dzięki połączeniu z Nowym Jorkiem zebrani mogli poznać przebieg Światowego Forum Ekonomicznego. Wtedy zainteresowanie, a nawet kąśliwe komentarze o poruszanych w „mieście wież” sprawach „bezpieczeństwa” po prostu wygasły.
Ostatniego dnia pobytu w Porto rozmawiałem z młodym Brazylijczykiem, Marcelo. Pracuje on w Amazonii. Pomaga tubylcom bronić ich ziemię przed zagarnianiem przez miejscowych oligarchów i korporacje, oraz szukać technologie, dzięki którym łatwo będą mogli wytworzyć potrzebne im dobra bez uzależniania się od surowców spoza swego regionu. Pytałem go o ocenę Forum, zwłaszcza o zastrzeżenia i obawy. Mówił, że choć trochę obawia się przekształcenia Forum np. w jakąś wielką imprezę medialną, ale na pewno będzie się starał za rok przyjechać znowu. „Te spotkania są ważne, dają nadzieję i świadomość, że jest coraz więcej ludzi myślących podobnie jak ty. Za rok przyjadę tu lepiej przygotowany razem z moimi amigos, zorganizujemy spotkanie na tematy bezpośrednio związane z tym, co dla nas najważniejsze”.
Z perspektywy czasu widzę dziś, że Forum Społeczne stwarza dobre warunki dla ludzi różnych ras, religii, poglądów, do dyskusji o tym, jak radzić sobie z różnymi koszmarami, wyprodukowanymi przez krótkowzroczną zachłanność nielicznej, choć potężnej garstki utopistów. Dla wielu uczestników stało się jasne, że pilną sprawą jest przenoszenie doświadczeń Forum „w dół”. Zaowocowało to decyzją organizacji podobnych spotkań na poziomie kontynentalnym.
Po powrocie do kraju stwierdziłem, że znów naszej prasie udało się mnie zaskoczyć - pisali jakby o jakimś innym wydarzeniu. Dziennikarze albo w ogóle nie mieli pojęcia, co się tam dzieje, albo - w najlepszym razie - wyłapali rzeczy najmniej istotne.
Może najważniejszą różnicą między Davos i Porto Alegre jest to, że świat Davos jest wyprany z emocji, sztuczny, a słowa płyną w oderwaniu od rzeczywistości. Faktycznie nie dochodzi w nim do komunikacji. Jest to świat marnotrawny (władze Porto podały, że na całą organizację Forum wydano 1 mln dolarów; podczas obrad w Nowym Jorku ponoć sam tylko Elton John dostał tyle za jeden koncert).
To wszystko nie oznacza, że można optymistycznie ufać, iż ruch, który doprowadził do takich spotkań jak w Porto, z pewnością osiągnie przynajmniej część stawianych sobie celów ze względu na jakąkolwiek „konieczność dziejową”. Hasło Forum mówiło tylko: „Inny świat jest możliwy”. Dzisiejsza globalizacja jest jak wielka, rozpędzona ciężarówka. Powoli do świadomości wielu dochodzi, że jej kierowcy są pijani, ale by ją zatrzymać tak, aby nie rozjechała pół świata, trzeba będzie się mocno wysilić. W Porto czuło się przynajmniej pewien potencjał, jakby uczestnicy Forum mówili: „Nie wiemy, czy się uda, ale chyba jest szansa i warto spróbować”. Maciej Muskat Podstawą tekstu jest artykuł, który ukaże się w Obywatelu nr 6 (początek maja).
Więcej informacji o Forum:
Oficjalny serwis Forum (ang., fr., hiszp., port.);
|
|||||||||||||||||||
[Spis treści numeru, który czytasz] |