MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 4 (68), Czerwiec 2003 |
KILKA SPOTKAŃ W RUHANGO cz. I Relacja ze styczniowej wizyty w Ruhango, w placówce Sióstr Pallotynek współpracującej z nami w ramach Adopcji Serca. Ruhango, znane targowe miasteczko w południowej Rwandzie, przypadło mi do serca już w czasie pierwszej wizyty w Rwandzie w lutym 1997. Obecnie jesteśmy tu na drugiej wizycie u Sióstr Pallotynek. W ciągu ostatnich sześciu lat (piszę w styczniu 2003) obsada placówki całkowicie się zmieniła, tak że nie spotykam nikogo znajomego. Siostra Irena Stachowiak (76 lat) jest już dwa lata na zasłużonym odpoczynku w Polsce, s. Hanna Gnatowska jest na dłuższym urlopie we Francji, s. Marietta Garbul pracuje w... Gdańsku. Przyjęcie jest jednak nie mniej serdeczne. Witają nas s. Anna, przełożona wspólnoty i jedyna tutaj Polka, która zajmuje się też formacją duchową postulantek, s. Odette Musabyimana, która zajmuje się sierotami z Adopcji Serca, s. Marie Goretti, odpowiedzialna za ośrodek zdrowia i ośrodek dożywiania dla zagłodzonych dzieci, oraz jeszcze dwie młode siostry. Do ich placówki misyjnej przyjechaliśmy w niedzielę wieczorem i czeka nas tu intensywny program na trzy dni.
Spotkanie z niedożywieniem
Jako pierwszy odwiedzamy ośrodek dożywiania. Towarzyszy nam s. Anna i s. Marie Goretti. Spędzamy tu całe przedpołudnie i obserwujemy codzienną pracę ośrodka. O 8.00 przychodzą matki z niedożywionymi dziećmi. Przynoszą swój wkład do wspólnie przygotowywanego posiłku: wiązkę trawy dla krów czy kur oraz garść suchych gałęzi na ogień, a także produkty żywnościowe - trochę mąki z manioku, kilka słodkich ziemniaków, suszonych rybek, garść fasoli, kilka liści miejscowego warzywa podobnego do szpinaku. To wszystko oddają do przygotowanych naczyń przed oczyma dwóch pracownic ośrodka, które później z zapasów ośrodka dodają odpowiednią ilość, aby starczyło dla wszystkich obecnych dzieci.
Dziś przypadła kolej na stosunkowo małą grupę ok. 20 dzieci w wieku do trzech lat, których dożywianie wspiera Światowy Program Żywnościowy (WFP). Dzieci przychodzą do ośrodka raz na tydzień i dostają żywność na cały tydzień. Codziennie przychodzą inne grupy niedożywionych dzieci. Ich dożywianie finansuje też dzięki licznym ofiarodawcom Ruch Maitri.
Po przekazaniu przez matki swego „wkładu” i zarejestrowaniu następuje ważenie dzieci na wiszącej wadze. Wiele z nich płacze ze strachu, gdy wiszą zawieszone w specjalnej (raczej wygodnej) kieszeni, wierzgając bezradnie nóżkami i rączkami półtora metra nad ziemią. Każde dziecko ma swą kartę, gdzie jest notowany jego rozwój i waga.
Następnie pracownica ośrodka razem z matkami rozpala ogień po dwoma kotłami i zaczynają przygotowywać posiłek. Będą gotować igikomę - pożywny napój z mąki z sorga - i jakąś jarzynę. S. Goretti tymczasem oprowadza nas po gospodarstwie, które funkcjonuje przy ośrodku - tam również pracują matki małych pacjentów ośrodka. Są tu dwie krowy, kilka kóz, króliki, świnki morskie, kury i ogród warzywny.
Po obejrzeniu gospodarstwa zaglądamy do sali, gdzie tymczasem zaczęła się nauka. Pracownice ośrodka uczą matki zasad prawidłowego żywienia, higieny, rozpoznawania nieprawidłowości w rozwoju dziecka itp.
O 11.30 posiłek jest gotowy. Zaczyna się obiad, niestety, tylko dla dzieci. Matki dostają do garnczków igikomę, siadają w cieniu pod zadaszeniem i karmią swoje pociechy. Następnie dostają dla dzieci jeszcze jakąś gotowaną jarzynę.
Po obiedzie pracownice ośrodka rozdają żywność na cały tydzień, do następnej wizyty: litr oleju palmowego, ok. kilograma mąki kukurydzianej, trochę mąki z sorga... Matki pakują swoje dary, układają je na głowie, na plecach przywiązują swe dzieci i odchodzą do domów, często odległych o wiele kilometrów. Same będą jeść dopiero wieczorem.
Ośrodek powoli pustoszeje. Prócz dwóch pracownic zostaje tu tylko jeden ok. pięcioletni chłopiec z matką, której stan jest tak poważny, że potrzebuje stałej kontroli (ośrodek ma część szpitalną z ok. 10 łóżkami). Jest akurat szczęśliwy okres. W czasie suszy i głodu to pomieszczenie jest przepełnione.
Spotkanie z sierotami
Na drugi dzień w Ruhango czeka nas nareszcie spotkanie z sierotami z Adopcji Serca. Uroczystość - bo chodzi naprawdę o uroczystość! - odbywa się w sali parafialnej, w której zgromadziło się kilkaset dzieci (w Ruhango z pomocy korzysta 447 dzieci - jest to obok parafii Rutshuru we wschodnim Kongo Dem. nasz największy ośrodek Adopcji). Jak tylko pojawiamy się przy wejściu - Wojtek, ja, s. Marzena, s. Odette i p. Marta - dzieci wstają i zaczynają śpiewać pieśń powitalną. Uczniowie szkół średnich, wspierani przez Ruch Maitri, którzy wszystko organizują, witają nas i prowadzą na podium, gdzie siadamy.
Następuje kilka tańców: wybrani tancerze (a dokładniej tancerki, gdyż chłopcy są wśród nich raczej wyjątkiem) tańczą przed podium przy akompaniamencie bębnów, śpiewu i klaskania. W pewnej chwili tańcząca dziewczyna wyciąga mnie zza stołu, przy którym siedzę, i jestem zmuszony - ku radości wszystkich obecnych - chwilę z nią tańczyć. Wojtek szczęśliwie tego uniknął dzięki temu, że ma w ręku kamerę i filmuje.
Po tańcach następują przemówienia: mówi s. Odette, p. Marta, przedstawiciel uczniów szkół średnich, miejscowa nauczycielka. Treści przemówień nie rejestruję, raczej patrzę na twarze dzieci przed sobą - jest to już piąte spotkanie w Rwandzie i przemówienia są wszędzie podobne: gorące przywitanie, słowa podzięki, wyrazy radości ze spotkania, pozdrowienia dla dalekich rodziców adopcyjnych w Europie, prośba o kontynuację pomocy... Z naszej strony przemawia Wojtek: dziękuje za piękne przyjęcie, przekazuje pozdrowienia w imieniu rodziców adopcyjnych, zapewnia sieroty, że ich rodzice o nich pamiętają, modlą się za nie, zachęca dzieci, aby pisały listy, ponieważ rodzice się nimi interesują i chcą o nich wiedzieć jak najwięcej.
Na koniec Wojtek proponuje, by dzieci pytały o to, co je interesuje. Dwoje dzieci natychmiast podnosi rękę. S. Odette udziela głosu dziewczynce, która pyta, dlaczego rodzice nie odpisują na jej listy. Chłopczyk w międzyczasie opuszcza rękę, ale s. Odette zachęca go, by też zadał swoje pytanie. Brzmi ono identycznie. Wówczas s. Odette prosi, aby wstały te dzieci, które nie otrzymały odpowiedzi na swój list. Wstała... 1/3 sali. Wojtek znalazł się w nieprzyjemnej sytuacji: jak wyjaśnić dzieciom, że rodzice nie piszą, kiedy dopiero co mówił o tym, jak ważna jest korespondencja i do niej zachęcał? Próbuje mówić, że wielu z nich ciężko pracuje i nie ma czasu, że jednak pamiętają o dzieciach, skoro co miesiąc regularnie przesyłają pieniądze... Ale nie brzmi to zbyt przekonywająco, gdyż on sam chyba nie bardzo jest przekonany do tego, co mówi. Przecież te dzieci tak bardzo potrzebują poczucia, że ktoś o nich myśli, kocha je, o nie się troszczy... Czy anonimowo przekazywane pieniądze zaspokoją potrzeby emocjonalne dzieci tak ciężko pokrzywdzonych przez los? Wojtek już więcej nie zachęca dzieci do zadawania pytań. Okazało się to nazbyt ryzykowne.
Następnie dzieci przekazują nam dary, które dla nas przygotowały: tradycyjne wyroby rwandyjskie. My też mamy dla nich „prezenty” - przekazujemy im choć część listów, które przywieźliśmy ze sobą, a które postulantki pallotyńskie zdążyły przełożyć na kinyarwanda. Dzieci się z nich naprawdę bardzo cieszą.
Na koniec wspólnie z młodzieżą ze szkół średnich rozdajemy sierotom cukierki (dla każdego po cztery). W ten sposób dochodzi do bliższego kontaktu z dziećmi, ale - niezależnie od bariery językowej - na żadne rozmowy nie ma czasu. Josef Kuchyňa
Tłumaczył z czeskiego i uzupełnił Wojciech Zięba Przeczytaj drugą cześć artykułu. | ||
[Spis treści numeru, który czytasz] |