MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 3 (76), maj-czerwiec 2004 |
PROROKINI ZNAD GANGESU cz. III Prorokini dla świata
Poprzez Matkę Teresę spotkaliśmy się z Bogiem. We wspomnianej już homilii kardynał Martins stwierdził: „Można powiedzieć, że dla współczesnego świata, spragnionego prawdy i miłości, Matka Teresa była darem Bożym, danym darmo i bez zastrzeżeń. Ponieważ była całkowicie pochłonięta miłowaniem Boga i w pełni oddana głoszeniu Ewangelii, dlatego wielu postrzegało ją przede wszystkim jako przykład prawdziwie chrześcijańskiego życia; byli oni pociągnięci przez Oblicze Chrystusa, które jaśniało w niej i w jej służbie dla biednych. Kochali ją ludzie każdej wiary. Słowa Sekretarza Generalnego ONZ, którymi przedstawił nową Błogosławioną gdy została zaproszona na to poważane zebranie, są bardzo dobrze znane, bo obiegły cały świat: «Oto najpotężniejsza kobieta na Ziemi. Oto kobieta, która jest wszędzie przyjmowana z szacunkiem i podziwem. Faktycznie ona jest 'Narodami Zjednoczonymi', bo przyjęła do swojego serca biednych z każdego zakątka Ziemi!»”
Każdy, kto choć trochę interesował się Matką Teresą, musiał zauważyć ten niezwykły rezonans jej słów i czynów, który poruszył cały niechrześcijański świat. Ten dar Boży otrzymaliśmy po wiekach naznaczonych także wielkimi błędami w kontaktach białych z ludźmi innych kultur. Obecny Ojciec Święty wielokrotnie już za nie przepraszał. Nie można w tym kontekście nie zauważyć, że świadectwo Matki pozwoliło odkryć przed mieszkańcami Indii a także całego świata, tę prostą prawdę, że Jezus przyniósł przesłanie miłości Bożej do wszystkich ludzi na całej Ziemi.
Rozdarcie: ciemność i wierność
Nieodłącznym doświadczeniem każdego człowieka jest brak sukcesu lub jego krótkotrwałość. Wydaje się, że prorok przeżywa ten brak jeszcze głębiej. Najbardziej bolesnym jego doświadczeniem jest jednak brak potwierdzenia słuszności raz obranej drogi. A przecież wyraźnie musi wciąż płynąć „pod prąd”. Bóg, który na początku wręcz bezpośrednio ingeruje w jego życie, potem jakby gdzieś znika. Dopiero w trakcie procesu beatyfikacyjnego Matki Teresy wyszło na jaw, że początek jej niepojętego wręcz radykalizmu wynikał z tego, że podporządkowała się Jezusowi, który wzmacniał ją drogą bezpośrednich kontaktów. Dał się jej zobaczyć, co natchnęło ją niezwykłą energią i nadzieją. Musiało to jej jednak wystarczyć na całe życie. Niezwykle zaskakuje fakt, że kilkadziesiąt następnych lat zmagań z przeciwnościami materialnymi i duchowymi musiała przejść jakby sama. Z jednej strony była przekonana o słuszności drogi, którą obrała, że robiła to, czego Bóg od niej oczekiwał. Z drugiej strony jej zmysły i psychika zostały wyłączone z odczuwalnego doświadczenia wiary - czuła się wręcz odrzucona. Siłą woli kontynuowała raz zaczętą sprawę - niosła radość innym, sama pozbawiona radości. Jest to dla nas niezwykle świadectwo wielkości człowieka. Świadectwo niemalże namacalne, bo przecież dotyczy kogoś, kogo dotykaliśmy, z kim rozmawialiśmy i kto nas przekonywał do Bożej miłości. Jest to dla nas doświadczenie szczególne. Oto, jak prawdziwe jest to, co mówiła. Jak bardzo Bóg pragnie naszej miłości. On nie chce przymusu. Zostawia nas samymi. To bardzo trudne doświadczenie, przez które każdy chyba w jakimś stopniu przechodzi. To właśnie wtedy, kiedy wali się wokół nas świat, kiedy znikąd nie ma oparcia, kiedy nikt nie przyjdzie na spotkanie, kiedy zawiedzie osoba obok, kiedy my sami zawiedziemy siebie, kiedy mają nas za głupich - to właśnie wtedy odbywa się, to najważniejsze - próba naszego samodzielnego kochania, na które czeka Bóg. Obyśmy nie załamali się w tym czasie. Przykład kilkudziesięcioletniej wierności Matki niech będzie dla nas wzmocnieniem w tej próbie.
Śmierć prorokini
W świecie, w którym toczy się ciągłe zmaganie dobra ze złem, dobro wymaga ciągłego podtrzymywania. Wymagania te dotyczą również wszystkich, którzy twierdzą, że przejęli się proroctwem Matki Teresy, poczynając od jej najbliższych naśladowczyń: Sióstr Misjonarek Miłości. W każdej z nich tkwi potencjalna chęć uśmiercenia tego proroctwa. To właśnie do nich niejednokrotnie mówiła, żeby wraz ze ślubami nie kończył się ich zapał. Bo jakoś dziwnie po ślubach zaczynają ich boleć kręgosłupy i czują się bardziej zmęczone.
To samo dotyczy każdego z nas, kto w jakimkolwiek stopniu przyjął jej proroctwo. Nasze początkowe posłuszeństwo temu wewnętrznemu płomieniowi jakże często jest poddawane miażdżącemu działaniu codzienności. Na początku odbywa się jakby rewolucja. W Indiach dziewczęta z wysokich kast ściągają bogate sari i zamieniają je na skromny habit-sari zgromadzenia. Niejednokrotnie przekraczają w ten sposób ramy sytemu kastowego. W każdym innym kraju istnieją miejscowe kasty. Potrafimy przetworzyć w rodzaj kasty nawet chrześcijaństwo. Każdy z nas, kto słuchając Matki próbował wprowadzić w swoim życiu choćby małą rewolucję, ten narażony jest wcześniej czy później na zagrożenia. Naszemu radykalizmowi zagraża śmierć.
Matki Teresy nie zabito fizycznie. Nie słyszałem nawet o żadnej próbie zamachu na jej życie. Ale próbowano z różnych stron zamachu na jej dzieło. Żądano od niej, by była działaczką społeczną, przedłużeniem służb medycznych i opieki socjalnej. Oskarżano o zaniedbanie księgowości i brak sprawności medycznej. Media poprzez swoją wielką siłę oddziaływania, a jednocześnie przez prymitywną interpretację, spłaszczyły w istotnym stopniu jej proroctwo do wymiaru poprawiania ludzkiego bytu. Największym zagrożeniem dla jej dzieła jest jednak wygaśnięcie w każdym z nas tego pierwotnego płomienia, zanik pierwotnej nici wewnętrznego zrozumienia, chęci podporządkowania się wewnętrznej sile miłości. Niech każdy z nas walczy ze sobą, aby do tego nie doszło. Tego przede wszystkim życzę sobie i każdemu z Was: wytrwajmy w dobru, które zaczęliśmy. Jacek Wójcik |
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |