MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 6 (79), listopad-grudzień 2004 |
"SERCEM I ROZUMEM" W dniu 3.11.2004 Gazeta Wyborcza opublikowała tekst Ministra Spraw Zagranicznych, Włodzimierza Cimoszewicza, p.t. "Sercem i rozumem", który w sposób bardzo jednoznaczny, a zarazem przekonujący, opowiada się za polską pomocą rozwojową dla krajów ubogich. Tekst ten można śmiało nazwać przełomowym w polskiej polityce w stosunku do krajów Południa, tym bardziej, że przygotowywana w ubiegłym roku przez MSZ i przyjęta w dniu 21.10.2003 r. przez Radę Ministrów "Strategia Polskiej Współpracy na rzecz Rozwoju" podkreśla w wielu miejscach, że pomoc dla krajów ubogich jest przede wszystkim narzędziem "dla realizacji naszych nadrzędnych celów i interesów w krajachbiorcach". Choć echa tego stanowiska słychać w wypowiedzi Pana Ministra, jednak wychodzi ona daleko poza takie pojmowanie pomocy.
Polityka nasza wobec krajów Południa nie ma wielkich tradycji. Historia Polski sprawiła, że nasze kontakty z krajami Południa były niewielkie. W okresie zaborów, gdy mocarstwa europejskie kolonizowały świat, Polska sama podzieliła los krajów kolonizowanych. Ale po odzyskaniu niepodległości szybko zapomnieliśmy o tym doświadczeniu. Polska podjęła starania o uzyskanie własnej kolonii, które (niestety? na szczęście?) zostały przerwane przez wybuch II wojny światowej. A po wojnie... wiadomo, co było. Wraz z innymi "demoludami" uczestniczyliśmy w oficjalnej "pomocy" dla krajów Trzeciego Świata, eksportując rewolucję socjalistyczną i konieczną dla jej ostatecznego zwycięstwa broń (z handlu bronią zresztą nie zrezygnowaliśmy do dziś). Znakomita większość społeczeństwa odcięta była jednak od rzetelnej informacji na temat sytuacji w tych krajach i nie miała żadnych możliwości niezależnego działania, też na polu rzeczywistej pomocy krajom ubogim.
Przemiany ustrojowe pod koniec XX w. tę izolację społeczeństwa - paradoksalnie - jeszcze pogłębiły. Zajęliśmy się tak dalece własnymi sprawami, że wielu z nas wbrew faktom uwierzyło, iż jesteśmy jednym z najbiedniejszych krajów świata. Nie dopuszczaliśmy do naszej świadomości, że weszliśmy do "klubu" najbardziej uprzemysłowionych krajów świata - OECD. Nie czytaliśmy rankingów rozwoju ONZ, w których Polska zajmowała coraz wyższą pozycję, osiągając w roku ubiegłym 35. miejsce wśród 175 sklasyfikowanych krajów. Ileż razy w działalności naszego Ruchu słyszeliśmy: Po co pomagacie gdzieś w Indiach czy Afryce? Najpierw trzeba się zająć własnymi sprawami, pokonać nasze problemy i ubóstwo... Pan Cimoszewicz też zauważa te głosy, ale mimo to stwierdza: "Sądzę, że Polskę stać na zaproponowanie jednemu z krajów biednego Południa konkretnego programu pomocy gospodarczej. Za taką decyzją przemawiają nie tylko względy humanitarne, ale też troska o przyszłość świata". I dodaje: "Walka z nędzą na swoim podwórku i pomoc dla innych krajów nie powinny się wykluczać. Nie można bowiem zamykać oczu na to, co się dzieje na świecie - na głód, wojny, obszary pogrążone w zapaści cywilizacyjnej. Za pomocą dla krajów ubogich przemawiają argumenty ze sfery etyki i emocji, ale też zwykły realizm."
Dlaczego pomagać?
Ciekawe i ważkie - choć w ustach polskiego polityka wręcz zdumiewające - są argumenty, których używa Pan Cimoszewicz: "Etyka każe nam okazywać miłosierdzie i solidarność. W polskiej kulturze obowiązek ten wypływa z chrześcijańskiej zasady miłości bliźniego. Imperatyw solidarności wiąże się zaś z naszą historią najnowszą. Pamiętamy solidarność anonimowych ludzi, którzy w stanie wojennym wysyłali Polakom leki, żywność, ubrania. Kto doświadczył takiej pomocy, ten wie, ile dawała ona radości - nie tylko przez swą użyteczność, lecz także jako sygnał, że świat o nas nie zapomniał." Argumenty te odwołują się nie tylko do rozumu, ale i do serca, do osobistych doświadczeń wielu z nas.
Pan Cimoszewicz ukazuje też pozytywne przykłady otwartości na problemy ludzi w krajach często od nas bardzo odległych: "Wymiar emocjonalny bliski poprzedniemu wiąże się z wrażliwością na los ofiar kataklizmów, konfliktów etnicznych, przemocy i barbarzyństwa. Na wieść o takich tragediach wspólnoty lokalne i organizacje pozarządowe podejmują spontanicznie zbiórki pieniędzy, żywności, leków. Państwo nie zastąpi zaangażowania obywatelskiego, ale może poważnie wesprzeć - materialnie i organizacyjnie - inicjatywy zrodzone z prostego odruchu serca."
Pan Minister zwraca też uwagę na niedoceniany fakt, że pomoc dla krajów ubogich to również nasz dobrze pojęty interes. W dobie globalizacji, gdy odległości pomiędzy krajami maleją, a zależności się zacieśniają, głód, nędza, wojny i nieszczęścia na drugim końcu świata prędzej czy później odbijają się i na nas samych. Oto kilka przykładów: W walce o każdy grosz kraje ubogie eksportują jak najwięcej towarów, ograniczając przy tym import. Ale masowy eksport podobnych produktów z różnych krajów powoduje gwałtowny spadek ich cen. Kraje bogate tracą dochody z przemysłu i rolnictwa, bo import z krajów Trzeciego Świata jest tańszy. Do krajów ubogich przenoszone są całe fabryki, gdyż ubodzy - aby w ogóle przeżyć - podejmą każdą pracę, nawet za bardzo niskie wynagrodzenie i w najgorszych warunkach. Upada też eksport do krajów ubogiego Południa, które nie stać na zakupy. W rezultacie na Północy - również w Polsce - rośnie bezrobocie. Kraje Unii Europejskiej utraciły z takich powodów setki tysięcy miejsc pracy. Miliony ludzi w Ameryce i Europie zażywa narkotyki. Wiąże się z tym również wzrost przestępczości. Rządy państw Północy nie szczędzą środków (też z naszych podatków) na walkę z nielegalnym handlem. Jedną z głównych przyczyn jego gwałtownego wzrostu są niesprawiedliwe warunki handlu światowego, które powodują, że spadają ceny takich towarów jak kawa, herbata, kakao. Tymczasem ceny narkotyków rosną, więc rolnicy z krajów ubogich, aby przetrwać, przestawiają się na uprawy narkotykowe. W krajach Południa nastąpiło ogromne zniszczenia środowiska naturalnego. Nadmierna eksploatacja i degradacja gleb, rabunkowe połowy ryb niszczące ich zasoby, masowy wyrąb lasów tropikalnych, by pozyskać cenne gatunki drewna i nową przestrzeń dla hodowli i upraw - a wszystko dla zdobycia pieniędzy. Najszybciej wycinają lasy kraje najbiedniejsze i najbardziej zadłużone, co przyczynia się w 1/6 do ocieplenia klimatu. Za co najmniej 2/3 wyrębów odpowiadają kraje rozwinięte.
Błyskawicznie giną też gatunki roślin i zwierząt - zniknęło ich już ok. 20%! To powoduje nieodwracalne straty, np. ekstrakty i geny wielu wyniszczonych gatunków roślin tropikalnych można było wykorzystać do produkcji nowych leków. Cały świat cierpi z powodu niszczenia zasobów naturalnych, zwłaszcza lasów tropikalnych. Trudne warunki życia w krajach ubogich powodują wzrost migracji. Na świecie jest około 100 mln legalnych lub nielegalnych imigrantów i uchodźców. W poszukiwaniu pracy i lepszych warunków życia coraz częściej trafiają do krajów Północy, również do Polski. Oznacza to zarówno konieczność przeznaczenie pieniędzy z naszych podatków na pomoc dla imigrantów czy tworzenie kosztownych systemów kontroli i zapobiegania nielegalnej migracji, jak i wiele problemów związanych z nieprzystosowaniem imigrantów do życia w nowym, nieznanym im środowisku społecznym. Realizm, o którym mówi Pan Minister, skłania do wzięcia pod uwagę tych - i wielu innych - faktów, które niekorzystnie wpływają na nasze życie. Ale - jak pisze Pan Cimoszewicz - "aspekt realistyczny nie ma nic wspólnego z cyniczną realpolitik z ubiegłych wieków. Chodzi o dostrzeżenie faktu, że zmienił się charakter konfliktów globalnych. Jeśli po 1945 r. ich źródłem była rywalizacja militarna Wschodu i Zachodu, dziś jest nim rosnąca nierównowaga ekonomiczna i społeczna pomiędzy światem Północy i Południa. W tzw. Trzecim Świecie rośnie liczba państw upadłych (failed states), które nie wywiązują się z elementarnych obowiązków wobec własnych obywateli, setki tysięcy ludzi uciekają na Północ w poszukiwaniu lepszego bytu, a poczucie wykluczenia i upokorzenia rodzi frustracje, które mogą stanowić glebę dla terroryzmu. Jeśli bogata Północ nie udzieli pomocy biednemu Południu, Południe wyruszy na Północ."
Jak pomagać?
Pan Cimoszewicz w nieco jednostronny sposób opowiada się za pomocą strukturalną. W zasadzie trudno się temu dziwić - występuje przecież jako minister. Pisze: "Dotychczasowe doświadczenia prowadzą do wniosku, że pomoc winna mieć na celu likwidację źródeł, a nie skutków zagrożeń. Dziś nie wystarczy pasja naśladowców doktora Alberta Schweitzera*. Pomoc humanitarna i charytatywna wciąż jest niezbędna, ale zawsze przybywa zbyt późno i jest mniejsza od potrzeb. Co ważniejsze, taka pomoc może się okazać całkowicie nieskuteczna, kompromitując jedynie solidarność międzynarodową."
Ta ocena pomocy humanitarnej i charytatywnej wydaje się zbyt daleko idąca. Oczywiste jest, że pasja Alberta Schweitzera, ojca Damiana czy Jana Beyzyma, Matki Teresy oraz całej anonimowej rzeszy ich naśladowców i współpracowników, nie wystarczała również w czasie i miejscu ich działania. Ale bez takiej pomocy miliony ludzi na świecie nigdy nie doczekałoby postulowanej przez Pana Ministra pomocy rozwojowej, gdyż wcześniej musiałoby umrzeć. A już twierdzenie, że "pomoc humanitarna i charytatywna zawsze przybywa zbyt późno" - (pomijając nadużycie słowa "zawsze") w kontekście zwlekania przez dziesięciolecia ze skuteczną pomocą rozwojową ze strony rządów najbogatszych krajów świata, nie mówiąc już o Polsce, wydaje się w ustach Pana Ministra wręcz krzywdzące dla rzeszy ofiarnych ludzi, uczestniczących w organizowaniu tej pomocy. Solidarności międzynarodowej nie kompromitują działania ludzi dobrej woli, choćby nie rozwiązywały problemów globalnych, a jedynie niosły ulgę nielicznym ich ofiarom. Kompromituje ją natomiast małoduszność rządów krajów rozwiniętych oraz instytucji międzynarodowych, które bez trudu mogłyby rozwiązać problemy krajów ubogich, a jednak czynią w tym kierunku bardzo niewiele, równocześnie prowadząc politykę, która zabezpiecza interesy bogatych kosztem najuboższych. Nie od rzeczy jest też wspomnieć, że pomoc organizowana przez organizacje kościelne i pozarządowe jest z reguły o wiele bardziej efektywna i rzadziej ulega defraudacji.
Długi Trzeciego Świata a pomoc
Równie jednostronne wydają się stwierdzenia Pana Ministra na temat pomocy finansowej i zadłużenia krajów ubogich:
"Bezwarunkowa pomoc finansowa nie poprawiła sytuacji w Afryce - w dużej części została zmarnowana lub rozkradziona przez tamtejsze skorumpowane reżimy. [...] Niezbędne jest zdjęcie [z krajów ubogich] jarzma długu, często zaciągniętego przez złodziejskie dyktatury."
Takie sformułowania stawiają w fałszywym świetle sytuację ludzi ubogich we wszystkich krajach zadłużonych i zdają się zwalniać ze współodpowiedzialności kredytodawców. Jednak winne są nie tylko na "skorumpowane reżimy" i "złodziejskie dyktatury", ale w co najmniej równej mierze kredytodawcy, którzy im tych pożyczek udzielali - przede wszystkim w swoim własnym interesie. Nie było dla nich tajemnicą, które reżimy były skorumpowane i złodziejskie, które uciskały swoich obywateli i troszczyły się głównie o zaspokojenie własnych, często nieprawdopodobnie rozdmuchanych potrzeb konsumpcyjnych. Mimo to uzyskiwały one z łatwością kredyty, a ciężar ich spłat spoczywa dziś na barkach obywateli ich krajów, często bardzo ubogich, którzy nic na tych pożyczkach nie skorzystali.
Fala "łatwych", bezwarunkowych kredytów, o których mówi Pan Minister, została wywołana przez zaburzenia gospodarcze na bogatej Północy. W latach 60-tych USA wydały więcej, niż wyniósł ich dochód narodowy. By pokryć deficyt, wydrukowano więcej pieniędzy. To spowodowało spadek wartość dolara i w rezultacie przerzucenie kosztów deficytu na wszystkich, którzy na całym świecie posiadali dolary, w tym wiele krajów ubogich. Duże straty poniosły kraje produkujące ropę naftową. W r. 1973 eksporterzy ropy gwałtownie podnieśli ceny. Zarobili mnóstwo pieniędzy i zdeponowali je w bankach zachodnich.
Wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty. Z powodu nadmiaru gotówki poziom oprocentowania kredytów gwałtownie spadał. Banki stanęły przed międzynarodowym kryzysem finansowym. Szybko udzielały kredytów, by zmniejszyć straty i zatrzymać niekorzystne procesy. Zwróciły się ku krajom Trzeciego Świata, których systemy ekonomiczne radziły sobie dobrze, ale które potrzebowały pieniędzy, by utrzymać dotychczasowe tempo rozwoju oraz sprostać rosnącym cenom ropy.
Udzielając hojnych kredytów banki nie zastanawiały się, na jaki cel zostaną wykorzystane pożyczone pieniądze i czy ich spłata będzie możliwa. W rzeczywistości kraje ubogie uratowały zachodni system bankowy przed upadkiem. Z kolei rządzący krajami Trzeciego Świata byli zadowoleni z uzyskania pożyczek, zwłaszcza że odsetki były niższe od inflacji.
Niektóre kraje, jak Meksyk czy Wenezuela, zaciągnęły kredyty, by spłacić dawniejsze długi. Dla innych były to pierwsze pożyczki. Wiele krajów chciało dzięki nim poprawić poziom życia. Jednak w ogólnym rozrachunku biedni odnieśli z tego niewielkie korzyści. Średnio ok. 1/5 wydano na zbrojenia, często wspomagające uciskające obywateli reżimy. Wiele rządów rozpoczęło prestiżowe projekty o wielkiej skali, lecz nikłej użyteczności. Zbyt często pieniądze trafiały też na konta prywatne. Najbiedniejsi byli na przegranych pozycjach.
Dziś zadłużenie krajów ubogich wzrosło do niewyobrażalnych rozmiarów z powodu lichwiarskich odsetek, choć spłaciły one wielokrotnie więcej, niż pożyczyły. Kraje bogate, od lat debatujące nad anulowaniem ich długów, czynią pod naciskiem opinii publicznej pewne obietnice, którym nadają wielki rozgłos, ale realizują je w minimalnym stopniu. Faktem jest też, że te długi są wygodnym narzędziem politycznym dla krajów bogatych, umożliwiającym im wymuszanie na krajach ubogich wygodnej dla siebie polityki gospodarczej.
Uruchomienie odpowiednich mechanizmów
Nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem Pana Ministra: "Celem pomocy winno być uruchomienie takich
mechanizmów, które w przyszłości pozwolą państwom rozwijającym się na samodzielne rozwiązywanie swych problemów. By tak się stało, niezbędne jest zdjęcie z nich jarzma długu [...]. Konieczne jest też otwarcie naszych rynków na produkty krajów Południa - głównie artykuły rolne i tekstylia. W ten sposób przyczynimy się do obalenia mitu o skłonności krajów ubogich do życia na cudzy koszt."
Rzeczywiście - niesprawiedliwe warunki wymiany handlowej, obok niespłacalnego i niesprawiedliwego zadłużenia, są dla krajów ubogich największym hamulcem na drodze rozwoju i przyczyną zapaści gospodarczej wielu z nich. Są zarazem źródłem olbrzymich zysków dla krajów bogatych. Oby postulaty Pana Ministra udało się nam zrealizować najpierw w polityce krajowej, a następnie w ramach struktur Unii Europejskiej. Byłby to OLBRZYMI wkład w pomoc na rzecz rozwoju krajom najbiedniejszym.
Ale istnieje jeszcze jeden problem strukturalny: dotacje do rolnictwa, zwłaszcza w UE i USA. Zalew rynków światowych dotowaną żywnością, sprzedawaną po cenach dumpingowych, jest jedną z trzech najpoważniejszych przyczyn, dla których uzależniona w wielkiej mierze od rolnictwa gospodarka krajów ubogich nie może wyjść z zapaści. Stąd obok powyższych postulatów Pana Ministra trzeba postawić jeszcze postulat trzeci: aby w polityce Polski, walczącej jeszcze niedawno o dotacje dla naszych rolników, pojawiła się dążność do takiej polityki rolnej (też w ramach Wspólnej Polityki Rolnej UE), która nie będzie powodować nędzy i głodu na świecie.
Nie bez zastrzeżeń natomiast trzeba przyjąć kolejny postulat Pana Cimoszewicza: "Pomoc gospodarcza musi stać się istotnym elementem strategii promowania demokracji na świecie." Wyobrażanie sobie, że zachodni system demokratyczny musi się sprawdzać w każdych warunkach społecznych i kulturowych (co w podtekście oznacza przekonanie o jego rzekomej doskonałości i wyższości oraz trąci europocentryzmem), jest oczywistym nieporozumieniem. Powinniśmy być tym ostrożniejsi w formułowaniu podobnych postulatów, że jeszcze całkiem niedawno uczestniczyliśmy w promowaniu innego "doskonałego" systemu, co skończyło się wieloma nieszczęściami dla ogromnych rzesz ludzkich. Promowany obecnie systemem też nie jest pozbawionych różnych obciążeń.
Natomiast prawdą jest, że celem pomocy "winny być [...] rozwiązania systemowe - budowa sprawnych instytucji gospodarki rynkowej i dobrych rządów (good governance), troszczących się o rozwój gospodarczy, zdrowie i wykształcenie obywateli, ochronę środowiska. Tylko takie kraje będą mogły wziąć swój los we własne ręce." Ale to wcale nie oznacza potrzeby kopiowania wzorców demokracji zachodniej. W wielu wypadkach musi natomiast oznaczać rezygnację krajów bogatych z narzucania krajom ubogim swoich wzorców ekonomicznych i politycznych, czy wręcz swojej dominacji. Przykład nieudanej "misji" w Iraku jest tu może najbardziej czytelnym przykładem.
Szkoda, że Pan Minister ogranicza się do słusznych skądinąd, ale bardzo ogólnych sformułowań: "Krajom ubogim trzeba stworzyć warunki do rozwoju trwałego i zrównoważonego (sustainable development), a zatem takiego, który nie skończy się wraz z wyczerpaniem bogactw naturalnych czy ustaniem pomocy humanitarnej. Do takiej pomocy zobowiązały się wszystkie państwa świata w 2000 r. na jubileuszowej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Przyjęto wówczas Milenijne Cele Rozwoju (MDGs), które winny zostać zrealizowane w ciągu 15 lat."
Do tych celów należy np. zmniejszenie o połowę liczby ludzi żyjących w nędzy i głodzie, zmniejszyć o 2/3 wskaźnika umieralności dzieci w wieku do lat 5, zmniejszenie o 3/4 wskaźnik umieralności matek, zapewnienie wszystkim dzieciom możliwości ukończenia szkoły podstawowej... Choć większość tych celów powinno być zrealizowanych już za 10 lat, a niektóre już nawet w przyszłym roku, nic nie wskazuje, iż jest to w ogóle możliwe. Przeciwnie - wszystkie poważne analizy ukazują opieszałość krajów bogatych, która w zasadzie już przekreśliła realizację tych celów.
Według Raportu Programu Rozwoju Narodów Zjednoczonych (UNDP) z 8.07.2003 r., sytuacja w wielu krajach pogarsza się. 54 kraje były w momencie opublikowania raportu biedniejsze niż w r. 1990. W 21 krajach głodował większy odsetek ludności. W 14 krajach więcej dzieci umierało przed ukończeniem piątego roku życia. W 12 krajach mniej dzieci miało dostęp do edukacji podstawowej. W 34 krajach średnia długość życia spadła. Przy zachowaniu aktualnego trendu Afryka subsaharyjska nie osiągnie redukcji ubóstwa o połowę do r. 2147, a podobnej redukcji śmiertelności dzieci do r. 2165! W Afryce AIDS i głód zwiększają zasięg, miast maleć. Dziś sytuacja wcale się nie zmieniła. Również Polska nie wykazała się zbyt energicznym działaniem, choćby w kierunki promocji w społeczeństwie polskim naszych zobowiązań wobec krajów ubogich, wynikających z Milenijnych Celów Rozwoju. Czas zacząć nadrabiać te zaległości, gdyż każdy dzień zwłoki oznacza niewyobrażalne cierpienia i śmierć dziesiątków tysięcy ludzi, zwłaszcza dzieci.
Zbliżając się do końca swojej wypowiedzi, Pan Minister ukazuje pozytywny przykład współpracy rozwojowej między Irlandią a Mozambikiem, która pozwoliła opanować w tym kraju epidemię AIDS, a także fakt, że współpraca państw przyjmujących uchodźców z Południa z krajami ich pochodzenia stworzyła warunki do masowego powrotu emigrantów. Według danych Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców spowodowało to obniżenie ilości migrantów do poziomu najniższego od dziesięciu lat. Nie zmienia to jednak faktu, iż nadal na świecie jest ponad 20 mln uchodźców i ok. 100 mln migrantów ekonomicznych, zaś duże zaniepokojenie budzi coraz bardziej restrykcyjna polityka imigracyjna Unii Europejskiej. Czy Pan Minister będzie starał się o złagodzenie tej polityki? Kraje ubogie są na uchodźców o wiele bardziej otwarte i przyjęły znaczną ich większość, choć mają nieporównywalnie mniejsze zasoby.
Komu pomagać?
To pytanie, postawione przez Pana Ministra, jest rzeczywiście bardzo istotne, choć nie znalazło w jego wypowiedzi konkretnej odpowiedzi. Ważne jest jednak jego zdecydowane opowiedzenie się za pomocą rozwojową:
"Sądzę, że Polskę stać - może wspólnie z innymi państwami - na zaproponowanie jakiemuś krajowi lub regionowi konkretnego projektu pomocowego, który będziemy realizować z żelazną konsekwencją. Jak wynika z sondażu opinii publicznej przeprowadzonego w ostatnim miesiącu, 63 proc. Polaków akceptuje pomoc rozwojową dla krajów ubogich."
Pan Minister stara się też przekonywać opinię publiczną korzyściami płynącymi z zaangażowania w pomoc rozwojową dla nas samych, podkreślając również - choć nie wprost - nikły koszt tej pomocy wobec środków, jakimi dysponują kraje rozwinięte, w tym Polska. "Poza korzyściami bezpośrednimi, wśród których najważniejsze jest przyczynienie się do budowy bardziej bezpiecznego i stabilnego świata, nasz kraj uzyskałby także korzyści pośrednie - nowe możliwości współpracy i wymiany handlowej, kształtowanie się (dzięki programom stypendialnym) kręgu dobrze wykształconych elit przyjaznych Polsce.
Proponując udzielenie Europie pomocy gospodarczej po II wojnie światowej, prezydent Harry Truman tłumaczył, że stanowi ona zaledwie 0,1 proc. kosztów poniesionych przez USA podczas wojny. Efekty tej pomocy - słynnego planu Marshalla - są do dziś niedościgłym wzorem współpracy rozwojowej."
Pomimo pewnych zastrzeżeń, jakie podniosłem wobec wypowiedzi Pana Ministra, muszę podkreślić, że jest ona dla mnie czymś zaskakująco nowym i pozytywnym na polskiej scenie politycznej. Nie pozostaje nic innego, jak podziękować Panu Ministrowi, licząc, że w naszej polityce wewnętrznej i zagranicznej przejdziemy od słów do zdecydowanych czynów. Zwłaszcza konieczne jest, aby:
Należy mieć nadzieję, że w tym kierunku pójdziemy, gdyż - jak powiedział Pan Minister - "warto pomagać innym, kierując się i rozumem, i sercem". Wojciech Zięba * Niemiecki lekarz, teolog luterański, filozof, muzyk (wybitny organista) i muzykolog, założył w Lambarene (Gabon, Afryka) szpital dla trędowatych, gdzie osobiście ich leczył; w r. 1952 został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. |
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |