Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 6 (79), listopad-grudzień 2004

BYŁAM WTEDY U FRYZJERA...

Pani Grażyna Dawid mieszka w Siemianowicach Śląskich. Do Adopcji Serca przystąpiła w r. 1999. Odpowiada na naszą Ankietę Jubileuszową.

Mam 31 lat; mieszkam w wynajmowany mieszkaniu w centrum miasta. Jestem panną; z wykształcenia jestem psychologiem. Od ośmiu lat pracuję w zawodzie. Początkowo pracowałam z ludźmi psychicznie chorymi, a obecnie (od trzech lat) pracuję z ludźmi uzależnionymi od narkotyków i alkoholu. Mój zawód wymaga nieustannego dokształcania, więc chcąc być skutecznym profesjonalistą uczestniczę w różnych szkoleniach. Moją sytuację finansową określiłabym jako zadawalającą. Sądzę, że moje dochody (z pracy na dwóch etatach, niestety) są bliskie średniej krajowej. Pracuję jednak w resorcie reformującym się - w służbie zdrowia - więc pewność zatrudnienia i bezpieczeństwo finansowe nie jest moim udziałem.
Lubię swoją pracę i w tym obszarze życiowym nie mam problemów. Praca jest dla mnie ważna, ale nie najważniejsza. Od około 6 lat ważna jest dla mnie wiara. Znalazłam sens mojego życia, odnajdując Boga. Zawsze był blisko mnie, lecz ja oddalałam się od Niego. Staram się podążać za Jezusem, ale jestem słaba, często pochylam się i upadam. Jednak staram się jak najszybciej podnosić z upadku. Kształtuję też w sobie pokorę i zaufanie. Jest to dla mnie bardzo trudne, ale próbuję.
Nie założyłam dotychczas rodziny, nie mam bliskiego mężczyzny, nie mam dzieci. Nie cierpię z tego powodu, gdyż ufam Bogu, że wie, co jest dla mnie dobre. Czasem jednak odczuwam brak związku, bliskości, miłości. Ale mam wspaniałych rodziców, znajomych i przyjaciół. Mam pomysły na życie. Lubię spędzać czas sama. Myślę, że to jest bardzo ważne, aby nie nudzić się ze sobą. Czasami jednak poddaję się zniechęceniu, przygnębieniu i... wtedy nie lubię siebie. Na szczęście potrafię się szybko z tego stanu otrząsnąć.
O Adopcji Serca przeczytałam w jakimś czasopiśmie. Zainteresowałam się artykułem, pomyślałam i... na tym koniec. Jednak chyba coś we mnie dojrzewało, bo gdy ponownie przeczytałam tekst o Adopcji Serca (pamiętam, że byłam wtedy u fryzjera), podjęłam decyzję (policzyłam, ile pieniędzy trzeba przeznaczyć na dziecko) i napisałam list do Gdańska. Zauważyłam, że od mojego zbliżenia się do Boga stałam się bardziej otwarta na drugiego człowieka. Włączałam się w różne akcje zbierania pieniędzy. Wiem, że to Bóg sprawił, iż Winifrida otrzymuje ode mnie pomoc finansową. Czasami myślę, że nic nie robię, gdyż to nie jest żaden wysiłek zlecić bankowi przesyłanie na konto co miesiąc niewielkiej sumy. Mam też takie poczucie, gdyż nie zajmuję się tym dzieckiem, nie opiekuję się nim, nie poświęcam czasu i energii. Gdybym adoptowała dziecko, wówczas czułabym, że robię coś wielkiego. Myślę jednak (pocieszając się), że robię to, co mogę i przynajmniej tyle. Pieniądze nie są najważniejsze, choć są konieczne do przetrwania na naszej konsumpcyjnej i materialnej planecie.
Do Adopcji Serca włączyłam się w r. 1999. Po pół roku dostałam list i zdjęcie. Trudno mi określić, co wówczas czułam. Na pewno był to stan przyjemny. Jakaś ekscytacja i sympatia, gdy patrzyłam na uśmiechniętą twarz czarnoskórej, 13-letniej dziewczynki w niebieskiej sukience. Po przeczytaniu jej kwestionariusza osobowego pojawiło się we mnie współczucie i żal. Cierpienie dzieci porusza mnie w sposób szczególny. Uważam, że dzieciństwo powinno być czasem szczęśliwym. Dorosłość może przynosić trudności i problemy, ale w czasie dorastania mały człowiek powinien otrzymywać od świata miłość. Tak nie jest, nie było i nie będzie. Wierzę, że w Bożym zamyśle cierpienia dzieci mają duży sens. Nie tylko wierzę, ale i wiem o tym! Bóg jest Miłością.
Przystępując do Adopcji Serca miałam nadzieję (złudną, jak się okazało), że będę utrzymywać z Winifriedą regularny kontakt listowny. Tak się nie dzieje. Wiem, że jest to związane z odległością i warunkami misyjnymi. Rozumiem to dzięki informacjom zawartym w gazetce. Otrzymałam tylko jeden list od dziecka i nie ukrywam, że czekam (nie tracąc nadziei) na kolejny. Najważniejsze jednak, że Winifrida jest zdrowa, uczy się, ma gdzie mieszkać i co jeść. Mam nadzieję, że jest zadowolona, i uśmiech, który znam z fotografii, gości często na jej twarzy. Brakuje mi informacji od niej bądź o niej, rozumiem jednak, że nie jestem jedyna, a misjonarze mają mnóstwo pracy.
Interesujące są dla mnie Wasze gazetki, które dostaję regularnie. Znajduję w nich wiele ważnych wiadomości. Afrykański świat jest dla Europejczyka egzotyczny, obcy, niesamowity, fascynujący, ale także groźny i tajemniczy. Dzięki Wam poznaję normalność, codzienność tego odległego kontynentu. Zastanawiam się od jakiegoś czasu nad większym uczestnictwie w Waszym dziele. Nie wiem, jak mogłabym pomóc tu, gdzie żyję. Myślę też o pomocy bezpośredniej i... wyjeździe na misje. Czy jest to możliwe i w jaki sposób można to zrobić? Takie pytania pojawiają się od jakiegoś czasu. Kiedyś dojrzeją i zaowocują.
O moim uczestnictwie w Adopcji wiedzą moi rodzice, znajomi i przyjaciele. Reagują przyjaznym zaskoczeniem, gdyż dotychczas nie wiedzieli, że coś takiego istnieje. Nikt nie podjął jeszcze decyzji o Adopcji. Rodzice cieszą się, że maja wnuczkę (na razie mieszkającą daleko, z która nie mogliby się porozumieć) i są dziadkami. Nie tracą jednak nadziei na wnuczkę mieszkająca niedaleko nich i mówiącą ich ojczystym językiem. Zastanawiam się ostatnio nad adoptowaniem drugiego dziecka.
Uważam, że to, co robicie dla tych najmniejszych, najbardziej samotnych i bezdomnych, jest święte - wielkie i niesamowite. Życzę Wam powodzenia, wytrwałości i cierpliwości, no i przede wszystkim WIARY!
Pozdrawiam wszystkich.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]