MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 3 (88) maj-czerwiec 2006 |
ZMARŁ O. MARIAN ŻELAZEK 30 kwietnia 2006 rano zmarł w Indiach w wieku 88 lat o. Marian Żelazek, werbista, misjonarz trędowatych. W tym dniu o. Marian odwiedził wioskę trędowatych w Puri. Podczas wizyty był bardzo zmęczony i osłabiony. W drodze powrotnej do domu zasłabł i zmarł.
Według współbraci o. Mariana, nadał on pracy misyjnej nowy kierunek. Wspominają go jako człowieka niezwykle skromnego i pogodnego. Mówił głównie o ludziach, którym służył. „Wyprzedził naszą obecną metodę misyjną, ewangelizował przez dialog” - mówi o. Roman Czajka, werbista. To samo podkreślił abp Stanisław Gądecki, metropolita poznański: „Był prekursorem drogi, którą dopiero się odkrywa, a on to robił już od 1950 roku. Uważał, że najlepszą drogą jest kształcenie, opieka społeczna i dobroć połączona z uprzejmością”.
„Był skromnym, pokornym człowiekiem, który nigdy nie koncentrował się na sobie” - wspomina o. Roman Czajka. - „Od o. Mariana [...] biła miłość do innych. Sam nie posiadał nic, ale obdarowywał ludzi uśmiechem i swoją dobrocią wewnętrzną”.
W pracy misyjnej był bardzo otwarty na ludzi innych kultur i religii. Cieszył się szacunkiem i autorytetem wśród hinduistów, o czym świadczy fakt, że pozwolono mu wybudować kościół w świętym dla nich mieście Puri.
O. Alfons Labudda po raz pierwszy spotkał o. Żelazka w latach 50., gdy sam był jeszcze klerykiem. „Zaimponował wtedy nam, klerykom, swoim wielkim entuzjazmem” - wspomina o. Labudda. - „Wiedzieliśmy, że przeżył obóz koncentracyjny, a zobaczyliśmy radosnego misjonarza” - podkreślił. Stwierdził, że o. Żelazek był postacią niezwykłą, nieprzypadkiem porównywaną do Matki Teresy z Kalkuty. „Mamy nadzieję, że może po latach doczekamy się świętego o. Mariana” - dodał.
Ks. abp Stanisław Gądecki w programie informacyjnym Teleskop regionalnego ośrodka Telewizji Polskiej w Poznaniu, powiedział: „Myślę, że jest szansa na jego beatyfikację, jeżeli będą prowadzone poważne starania werbistów w tej sprawie, i to jak najwcześniej”.
Pogrzeb Ojca Mariana
Mszy św. pogrzebowej w dniu 2 maja przewodniczył 71-letni abp Raphael Cheenath SVD, metropolita indyjskiej archidiecezji Cuttack-Bhubaneśwar. W czasie liturgii nazwał go „zbawcą trędowatych pacjentów”.
Arcybiskup, który uważa się za duchowego syna o. Żelazka, poświęcił mu w kazaniu wiele ciepłych słów. Przypomniał jego najważniejsze dokonania: założenie niższego seminarium duchownego w diecezji Sambalpur, działalność wśród ponad tysiąca trędowatych i najuboższych rybaków w Puri, najbardziej upośledzonych warstw miejscowej ludności, nawiązanie kontaktu z duchownymi hinduistycznymi ze świątyni Pana Dżagannatha, której najwyższy kapłan należał do najbliższych przyjaciół o. Żelazka.
O. Marian Żelazek w ciągu ponad 30 lat życia w Puri wiele uczynił dla zwalczania trądu i poprawy losu chorych. Jest tam obecnie dobrze zorganizowana kolonia trędowatych, szkoła Beatrix, gdzie wspólnie uczą się dzieci chore ze zdrowymi, oraz schronisko dla dzieci, których rodzice są trędowaci, mały szpital, kuchnia charytatywna oraz sieć programów samopomocowych, jak kursy szycia, rolnicze, ogrodnictwa, ferma kurza itp. Za jedno z największych osiągnięć o. Mariana arcybiskup uznał, iż potrafił on zintegrować społeczność trędowatych z miejscową ludnością, a jednym z przykładów jest wspomniana szkoła Beatrix. Sprawił, że miejscowa ludność przestała się bać i unikać kontaktów z chorymi.
Ks. M. Żelazek zmarł tak, jak tego pragnął - wśród swych chorych na terenie kolonii, którą założył, w czasie święta Okhya Trutia. „Był mężem Bożym, żył duchem Ewangelii i modlitwy, nieustraszenie głosząc słowo Boże” - powiedział na zakończenie celebrans.
Ostatni hołd złożyło mu w szkole Beatrix, w której uczył, prawie 500 uczniów, ich rodzice i nauczyciele. Potem trumnę ze zwłokami „Ojca Ubogich” wystawiono w zbudowanym przez niego kościele parafialnym w Puri. Żegnały go tysiące ludzi: biedni i zamożni, miejscowi i pielgrzymi z różnych regionów Indii. Następnie kondukt pogrzebowy udał się przez stolicę stanu Orisa, Bhubaneśwar, do Dźharsugudy, gdzie werbiści mają swój dom prowincjalny. Ciało o. Mariana złożono na cmentarzu w kwaterze werbistów. Pogrzeb był wielką manifestacją oddania i miłości tamtejszych mieszkańców do swego Ojca i zgromadził tysiące ludzi - chrześcijan i hinduistów.
Patrzeć na łzy szczęścia
9 maja w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie odprawiono Msze św. za duszę o. Mariana. Uroczystej liturgii przewodniczył kard. Józef Glemp. Po jej zakończeniu przyjaciele i reprezentanci różnych środowisk mogli złożyć o nim świadectwo. W imieniu Ruchu Maitri wystąpił Jacek Wójcik. Powiedział:
Ojciec Marian robił właściwie tylko to, co należało do misjonarza. Mówił o sobie: „Jestem tylko słabym, zwykłym człowiekiem” - i dodawał: „Boże, jeśli Ty mi nie pomożesz...” A Bóg wyraźnie pomagał. Swą pracę streszczał słowami: „Nic specjalnego dla nich nie robię. Trochę się uśmiechnę, porozmawiam...”
Wiemy jednak, że wszystko, co robił, nosiło szczególne znamię pociągającej mocy niezwykłej życzliwości. Pewnie dlatego hinduiści nazywali go „apostołem pokoju i poświęcenia” albo „żyjącym świętym i bohaterem”. Po jego śmierci znalazłem nawet wśród informacji indyjskich tytuł: „mesjasz trędowatych”. Niezwykłą laurkę wystawili Ojcu hinduistyczni kapłani z Puri, mówiąc: „Otworzył nam oczy”, albo: „Jego bezinteresowna posługa najsłabszym pozostawiła w naszych duszach trwały ślad miłości”. Najpiękniej oczywiście nazywają go podopieczni: „Bapa”, czyli „ojciec”.
Jednym z najbardziej subtelnych obrazów ludzkiej serdeczności, z jakim się zetknąłem w swoim życiu, jest opowiadanie ojca Mariana o Bijuli, trędowatej kobiecie całkowicie pozbawionej samodzielności i porzuconej przez rodzinę. Ojciec Marian nazywał ją swoją sympatią i najwyraźniej darzył ją szczególnym uczuciem, bo często o niej mówił. Obraz wyniesiony z Jego opowiadań i z ich wspólnych zdjęć rzeźbi moje pojęcie o miłosierdziu.
Ojciec Marian był nauczycielem miłości nie tylko w Indiach, ale i w Polsce. Był misjonarzem wobec nas. Ewangelię głosił nam dyskretnie dobrym słowem, uśmiechem, prostym gestem, serdecznością. Z jakimż ciepłem mówił o swoich rodzicach: mamusia, tatuś - nigdy nie wspominał ich inaczej. Było to więcej niż najdłuższe kazanie o szacunku do rodziców. Trudno było nie zauważyć, z jaką miłością mówił o wszystkich ludziach. Nam w jego obecności nie wypadało źle mówić o innych.
Nie mówił źle nawet o swoich oprawcach z obozu koncentracyjnego, tylko o ich czynach. Ośmielę się powiedzieć, że ojciec Marian wygrał II wojnę światową, dobił jej duchowe upiory. Podobnie jak ojciec Maksymilian, choć inną drogą, ukazał wyjście z otchłani duchowego piekła na ścieżkę miłości i pokoju.
W naszych codziennych staraniach na rzecz innych ludzi przypomniał, że miłość jest ważniejsza od liczb. Bo z miłością można się przecież rozminąć też w pracy charytatywnej. Kiedyś powiedział: „Uwierz, że największym moim przeżyciem jest patrzeć na łzy szczęścia w oczach trędowatego, gdy przyjmuję go u siebie, siadam z nim za stołem i częstuję herbatą. On wie, że naprawdę się nim nie brzydzę.”
Ojciec był całkowicie wolny od prozelityzmu, ale wszystko, co robił, odnosił do Jezusa. Brzmi nam w uszach często przez niego powtarzane zdanie: „Należało się to Jezusowi”. I tak, mając nieco ponad stu parafian, mawiał, że nawrócił milionowe Puri.
Dziękujemy Panu Bogu, że mogliśmy się karmić świadectwem tej miłości.
Zachowajmy wspomnienia
O. Marian znany był uczestnikom naszego Ruchu. Ci, którzy chcieliby podzielić się wspomnieniami o spotkaniach z nim, mogą pisać na adres: Sekretariat ds. Misji, ul. Partyzantów 4, 05-816 Michałowice, e-mail: secmis@ post.pl. Werbiści chcą wydać te listy drukiem.
|
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |