Znak Ruchu Maitri
MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 4 (89) lipiec-sierpień 2006

NIE OŚMIELIŁABYM SIĘ NAWET MARZYĆ
List od misjonarki z Kamerunu

Kochani Przyjaciele Misji
Nazywam się Paulina Kuśmierzak, jestem siostrą ze Zgromadzenia Sióstr Pasjonistek. Od czternastu lat pracuję na misjach w Kamerunie, w stolicy Prowincji Wschodniej - Bertoua. Długo nie dawałam znaku życia, ale chciałam zrealizować, co tylko było możliwe dzięki Waszej ofiarności, i przesłać od razu rozliczenie ze wszystkich wydatków.
Będąc w Polsce skorzystałam z okazji, by odwiedzić gdański ośrodek Ruchu Maitri. Pochodzę z Lęborka i tutaj mieszkam u mojego Taty przez jakieś 2 miesiące. Nie było więc zbyt daleko, aby osobiście podziękować za otrzymaną pomoc w wysokości 9.170 euro na zakup leków i remont przychodni, w której pracuję. Jest to ogromna suma, o której nie ośmieliłabym się nawet marzyć.
Wasz adres dostałam zupełnie przypadkiem. Nie miałam wielkiej ochoty na pisanie prośby, bo pisałam już wielokrotnie do różnych organizacji i wciąż spotykałam się z grzeczną, ale zdecydowaną odmową. Byłam więc zniechęcona i bardzo sceptyczna. Wcześniej prośby kierowałam do organizacji zagranicznych, nigdy nie myślałam o Polsce, z resztą nie znałam żadnej polskiej organizacji, do której mogłabym się zwrócić o pomoc, oprócz MIVA Polska. Uległam jednak namowom współsióstr. W końcu - pomyślałam sobie - stracę tylko kartkę papieru, kopertę i znaczek.
Jakież było moje zdumienie i radość, kiedy w styczniu tego roku nasza Matka Generalna, przyjeżdżając do nas z wizytacją kanoniczną przekazała nam pieniądze, które ofiarowaliście na remont naszego ośrodka zdrowia. Po prostu zaniemówiłam, przeżyłam prawdziwy szok, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Po raz już nie wiem który sprawdziło się stare polskie przysłowie: "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Trzeba było jechać na misje do Kamerunu, aby się dowiedzieć, że w Polsce istnieje Ruch Maitri, który naprawdę pomaga. Dzięki wielu ofiarodawcom, ludziom o wielkim szlachetnym sercu, odpowiedzialni za ten Ruch mogą pomagać misjonarzom, którzy znaleźli się w trudnych sytuacjach. A trudnych sytuacji jest na misjach naprawdę wiele, bo na co dzień brakuje tu prawie wszystkiego.
Do naszych drzwi pukają codziennie dzieci, młodzież i dorośli. Żyją oni w trudnej sytuacji, zwłaszcza ci, którzy nie mają stałej pracy. Rodziny są licznie, pieniędzy brakuje dosłownie na wszystko. Dzieci nie mogą ukończyć szkoły, nawet podstawowej, bo nie ma pieniędzy. Nie leczą się, bo nie ma pieniędzy. Nie jedzą, bo nie ma pieniędzy. Do naszej przychodni przychodzi wielu chorych, których nie stać na opłacenie leczenia. Trudno jest im odmówić, gdy widzi się zagłodzone i wycieńczone dzieci, które czasem nie jadły od 2-3 dni, są anemiczne i bardzo osłabione, obdarte i brudne, bo nie ma pieniędzy na mydło.
W naszym ośrodku zdrowia prowadzimy też badania i leczenie chorych na gruźlicę i trąd, a także badania i różnoraką pomoc dla chorych na AIDS. Niestety, tu nie mogę powiedzieć, że także leczenie, bo w przypadku AIDS leczenie nie istnieje i wciąż musimy się modlić, aby Bóg Wszechmogący zesłał nam wielkich uczonych, którzy potrafiliby zaradzić tej strasznej chorobie.
Zajmujemy się również opieką nad chorymi na trąd, którzy żyją w małym obozie na przedmieściu. Są opuszczeni przez swoje rodziny, odrzuceni przez społeczeństwo, okaleczeni przez chorobę, bez możliwości pracy i normalnego funkcjonowania, prawie niewidomi, bez palców u rąk i nóg, z twarzami zniekształconymi przez tę straszną chorobę, która niestety świętuje swój nawrót, podobnie jak gruźlica. Jest to związane z coraz większym rozprzestrzenianiem się AIDS który powoduje, że odporność organizmu spada i ludzie "łapią" różne choroby, a więc także trąd i gruźlicę, które są chorobami wynikającymi z brudu i niedożywienia. I mamy błędne koło.
Często na polach i w domach chorych organizujemy z dziećmi i młodzieżą różne prace, sprzątanie, pranie... Dzieci przynoszą im trochę prezentów w postaci ubrań, mydła, oleju, zapałek, soli, cukru i innych produktów - co kto może. Jest to niestety kropla w morzu potrzeb. Koniecznością jest ich wyżywienie i dostarczenie wielkich ilości środków opatrunkowych. A budżet przychodni na tym cierpi.
Pomoc tym nieszczęśnikom zależy od funduszy naszego ośrodka zdrowia, który jest czymś w rodzaju przychodni rejonowej. Niestety, nasze fundusze też są ograniczone przez różnego rodzaju problemy. Dzięki pomocy finansowej z Maitri wreszcie, po wielu latach, mogłyśmy odetchnąć z ulgą. Nasz budżet został podreperowany i to bardzo solidnie. W tym roku, na koniec grudnia ,już nie będę cierpiała na bezsenność, kiedy nadejdzie czas na bilans roku budżetowego.
W lutym tego roku nasz ośrodek został ogłoszony przez czasopismo służby zdrowia Le réveil de l'Est jako najlepszy prywatny ośrodek zdrowia na terenie całej Prowincji Wschodniej (jest to ośrodek diecezjalny; nie jest on prywatnym ośrodkiem Zgromadzenia). Był to dla nas wielki zaszczyt. Wszyscy cieszyliśmy się, że mimo tylu trudności i problemów, z jakimi borykamy się na co dzień, nasze wysiłki zostały docenione. Nie mieliśmy pojęcia, że przez cały rok 2005 czasopismo robiło ankiety wśród ludności i wśród różnych instytucji na temat państwowych i prywatnych ośrodków zdrowia, i że nasz został uznany za najlepszy na terenie czterech diecezji, które powierzchnią odpowiadają całej Prowincji Wschodniej. Przesyłam w liście artykuł z czasopisma i dyplom, który jako odpowiedzialna za ośrodek, w obecności całego naszego personelu, odebrałam na uroczystej gali.
Z pewnością na otrzymanie tej nagrody wpłynęło wiele spraw. Od lat zajmujemy się badaniem, wykrywaniem i leczeniem gruźlicy (aktualnie mamy na leczeniu 46 chorych), trądu (6 chorych ) i AIDS. Wykonujemy ogromną pracę z kobietami w ciąży (nasza przychodnia ma największą na całym wschodzie ilość porad dla kobiet w ciąży). Mamy wielką ilość szczepień dzieci i kobiet. Niemal codziennie na wioskach i w dzielnicach pracują uformowani przez nas animatorzy sanitarni. Zarejestrowano w zeszłym roku w prefekturze Stowarzyszenie "Życie +", zrzeszające chorych na AIDS, które naprawdę świetnie sobie radzi. Prowadzimy badania w dziedzinie AIDS - gruźlica - trąd, naukę przygotowywania posiłków dla dzieci i kobiet ciężarnych, ze szczególną troską o dzieci z niedowagą czy z chorobami głodowymi (kwasiorkor, marazm). Co tydzień ważymy dzieci i prowadzimy poradnictwo dla rodziców, jak odpowiednio je żywić (cały nasz personel zaliczył specjalny kurs dla personelu medycznego "Przeżycie dziecka od 0 do 5 lat"). Szczególnie leży nam na sercu odpowiednie traktowanie chorego, nie jako numeru w rejestrze, nie jako przypadku chorobowego (co niestety często się zdarza), ale jako CZŁOWIEKA - każdego indywidualnie, z jego chorobami, problemami, kłopotami. Staramy się wszyscy poświęcić naszym chorym odpowiednią ilość czasu - tyle, ile potrzebują. Zwłaszcza poradnictwo zabiera nam długie godziny, bo musi być prowadzone na każdym odcinku pracy: izba przyjęć, badania, zabiegi, laboratorium, apteka, aż do wyjścia z budynku. Dumna jestem z naszego personelu, że tak po ludzku traktuje chorych, choć czasem nie jest to łatwe, gdy ma się do obsłużenia 50-60 osób dziennie.
Nie wiem, czy to sprawiła ta nagroda , czy też całokształt naszej pracy, że Ministerstwo Zdrowia przyznało nam 16 mln FCFA (ok. 98 tys. zł) na rozbudowę naszej maciupeńkiej przychodni oraz na wyposażenie nowych pomieszczeń. Musiałam w zawrotnym tempie robić plany tej rozbudowy, a równocześnie postarać się o zabezpieczenie budynku, aby móc składować materiały budowlane, które nie mogą przeszkadzać w funkcjonowaniu ośrodka (lekarz wojewódzki nie zgadza się na jego zamknięcie na czas budowy), a jednocześnie muszą być zabezpieczone przed kradzieżą i zniszczeniem. Na same plany wydałam 500 tys. FCFA (ok. 3.080 zł), a musiały być zrobione na przysłowiowe "wczoraj".
W ciągu ostatnich dziesięciu lat ośrodek był okradany trzy razy. Pięć lat temu postarałyśmy się o alarm, który jak na razie funkcjonuje dobrze, o ile jest prąd. Czasem funkcjonuje zbyt dobrze, bo po włączeniu prądu z miasta hałasuje w nocy, a my biegniemy do przychodni, aby stwierdzić, że alarm się "pomylił", bo dostał zbyt dużą dawkę prądu. Tak więc od pięciu lat nie było dodatkowych przeżyć związanych z kradzieżą w przychodni. Niestety, wszystkie te wypadki i nieprzewidziane wydatki bardzo nadszarpnęły finanse ośrodka zdrowia. Pomoc ubogim, którzy pukają do naszych drzwi, też jest ogromnym obciążeniem, więc dzięki Waszej pomocy, wreszcie po wielu latach, tak naprawdę po raz pierwszy możemy odetchnąć z ulgą i "stanąć na nogi".
Dwa tygodnie temu złodzieje rozerwali nam siatkę domową i ukradli to, co mogli wynieść z podwórka: kilka 20-litrowych kanistrów benzyny, taczkę, garnki z kuchni zewnętrznej, żelazko, naczynia, sztućce i wiele innych rzeczy, całość wartości ok. 200 tys. FCFA (1.200 zł). Niestety, nie stać nas było na wybudowanie muru. Po ostatniej kradzieży w przychodni zdecydowałyśmy się, mimo wiecznego braku pieniędzy, na zaangażowanie stróża nocnego. Trzeba mu płacić pensję, ale od tego czasu nie było żadnej kradzieży.
Po takich przygodach nie do pozazdroszczenia z pierwszych dostępnych nam funduszy powstał mur z tyłu ośrodka zdrowia. Ciąg dalszy muru musiał jeszcze poczekać kilka lat, aż nadeszła pomoc od Was.
Część otrzymanych od Was pieniędzy przeznaczyłyśmy na remont i zabezpieczenie samochodu, bo bez niego praktycznie niemożliwa jest nasza praca w dzielnicach i wioskach. Służy do zaopatrzenia ośrodka w leki i inne niezbędne materiały. Poza tym samochód to nasza karetka nie do zastąpienia.
Wielu chorych przychodzi do naszej przychodni w stanie bardzo ciężkim i wymagają oni natychmiastowego leczenia szpitalnego. W Bertoua taksówek-samochodów jest może 5-6, poza tym są tylko taksówki-motocykle. Trudno choremu z temperaturą 41 stopni, z biegunką i wymiotami, wsiąść na motor i jechać do szpitala odległego o 5 km drogami, których jakość jest daleka od standardów europejskich. Wielokrotnie miałam osobiście szczęście (naprawdę było to dla mnie szczęście, że mam czym!), odwozić do szpitala kobiety w trakcie porodu. Nasz ośrodek nie jest przystosowany do odbierania porodów, nie mamy łóżka, oddzielnej sali, koniecznych narzędzi itp. Jeśli jakaś kobieta do nas przyjdzie i akurat zacznie rodzić, to albo odbieramy poród na sali opatrunkowej (bo nic lepszego nie mamy) , albo, jeśli to jeszcze możliwe, odwożę ją natychmiast do szpitala. A kilkanaście razy miałam to szczęście odebrać poród w samym samochodzie i przyjąć na swoje ręce nowo narodzonych Kameruńczyków.
Niestety, te porody przynoszą nam nie tylko radości. Wiele młodych dziewcząt prowokuje poronienia. Czasem odwożę je do szpitala już z zaawansowaną sepsą, w trakcie poronienia. Kilkakrotnie nasz "Biały Koń" był - niestety - karawanem pogrzebowym, bo przy takich brutalnych poronieniach nie zawsze zdążałam dojechać na czas.
Są też porody bardzo trudne i skomplikowane. W pamięci utkwił mi już chyba na zawsze pewien przypadek. Młoda, 18-letnia dziewczyna, z wioski odległej o 80 km, przyjechała sama i nagle zaczęła rodzić. Dziecko wychodziło nóżkami. We trójkę wsiedliśmy do samochodu, krew lała się strumieniami. Wiedziałam, że dziecko już nie żyje, ale wciąż miałam nadzieję, że przynajmniej uda nam się ocalić młodą matkę. Chyba rzeczywiście niezbyt roztropnie jechałam przez miasto, bo podobno od centrum jechało za nami 2 żandarmów na motorze i gwizdali cały czas, aby się zatrzymać, a ja ich nawet nie widziałam. Niestety, jak przejeżdżaliśmy przez bramę szpitala, to młode dziewczę oddało ostatnie tchnienie. Zamiast więc na izbę przyjęć zajechałam pod kostnicę. Wyszłyśmy z samochodu tak zabryzgane krwią, że same straciłyśmy mowę. A ci biedni żandarmi, jak nas zobaczyli , tylko machnęli ręką i pojechali tam, skąd przybyli. A ja wciąż ich nie widziałam. Potem trzeba było kupić ubranie dla tej dziewczyny, trumnę, no i szukać jej wioski. 80 km od Bertoua droga rozchodziła się w trzech kierunkach. Oczywiście ten właściwy wybrałyśmy jako ostatni.
Około drugiej w nocy zajechałyśmy pod dom tej zmarłej, a zamiast powitania, posypały się na nas kamienie i kije. Rodzina dziewczyny uznała, że jesteśmy winne jej śmierci, skoro przyszła do nas całkiem zdrowa i o własnych siłach, a wróciła w trumnie. Dobrze, że ustawiłam odpowiednio samochód, tak że był gotowy do odjazdu. Zdjęłyśmy trumnę i po prostu uciekłyśmy. Trochę ucierpiała farba samochodu, my zarobiłyśmy kilka siniaków i odrapań, ale najbardziej bałam się o szyby samochodu, bo przednia szyba to prawdziwy majątek, ok. 500 tys. FCFA (ok. 3.080 zł). No i takim miłym akcentem zakończyłyśmy dzień pracy, po prostu uciekłyśmy z tej wioski.
Poza tym moja praca to wyjazdy dwa razy w tygodniu na badania do dzielnicy Bertoua II (6 km), gdzie mamy filię naszego ośrodka zdrowia, a także wizyty w domach u chorych, zgłoszonych wcześniej przez rodziny. Ci chorzy nie są w stanie przyjść do ośrodka zdrowia. Często też trzeba odwieźć ich do szpitala.
Mamy także pod opieką pięć przedszkoli i trzy szkoły podstawowe. Prowadzimy tam szczepienia i badania okresowe (jedno przedszkole i jedna podstawówka w Bertoua II, dwa przedszkola w dzielnicy Haoussa, dwa przedszkola i dwie podstawówki w Tigaza). Raz w tygodniu jeździmy na szczepienia i animację do dzielnic i wiosek. Wspominałam wcześniej o trędowatych, których mamy pod opieką. Mieszkają w swym "obozie" 7 km od Tigaza. Wszystkie te wizyty wymagają samochodu. Nie wyobrażam sobie pracy bez niego.
Do naszych zadań należy też praca pastoralna. Mamy na misji kilka grup dzieci i młodzieży, którym pomagamy, uczymy, wychowujemy. Są to najczęściej dzieci bardzo biedne, którym pomagamy w opłaceniu szkoły, leczenia, zakupie ubrania, a nawet je dożywiamy. Niestety, na ten cel funduszy mamy wciąż zbyt mało. Nasza kasa domowa nie wytrzymuje takiej ilości dzieci w potrzebie i wiele z nich odchodzi z przysłowiowym kwitkiem.
Dzieci, jak wszędzie, są cudowne i kochane. Żal nieraz ściska serce, gdy słyszymy, że nie jedzą czasem nawet 2-3 dni. To wcale nie przesada, w mieście niełatwo znaleźć coś do jedzenia, gdy się nie ma pieniędzy. A stąd już tylko mały krok do tragedii: kradzieże, rozboje, napady, prostytucja dziecięca, narkotyki... O takie problemy ocieramy się codziennie. Gdy patrzymy na te potworne tragedie dzieci i młodzieży, serce się kraje, a pomóc niestety nie można wszystkim. Przy tym w tych sytuacjach bardzo łatwo jest o zakażenie AIDS, stąd tak wiele nastolatków jest już w zaawansowanym stadium choroby i zostają im tylko miesiące życia, które w potwornych cierpieniach gaśnie na naszych oczach.
Kochani, oto kilka myśli, którymi chcę się podzielić i jednocześnie jeszcze raz podziękować za otrzymaną pomoc.
Przesyłam zdjęcia i rozliczenie z pierwszej części pieniędzy. Z następnej części dotacji rozliczę się po powrocie z wakacji. Pójdzie zapewne na spłatę długów za leki.
Sama nie wiem, jak wam dziękować. Słowa tutaj nie wystarczą. Codziennie z siostrami i z chorymi w ośrodku zdrowia modlimy się za naszych dobrodziejów. Raz w miesiącu, w naszej domowej kaplicy, odprawiana jest również Msza św. za dobrodziejów. Niech Pan stokrotnie wynagrodzi Waszą hojność, która przerosła wszelkie moje oczekiwania.
Pozdrawiam serdecznie. Niech Pan Wam błogosławi za dobre serce. Uśmiechnięte buzie i radosne oczy tych, którym dzięki Wam mogłyśmy pomóc, są waszą przepustką do Nieba.
Pokój i dobro

Siostra Paulina


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Adopcja Serca  - pomoc dla sierot]
[Strona główna]      [Napisz do nas]