MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 2 (93) marzec-kwiecień 2007 |
O. ŻELAZEK WZOREM POLAKA Senat Rzeczypospolitej Polskiej na swym 28. posiedzeniu w dniu 22 lutego 2007 r. podjął uchwałę, w której uznaje o. Mariana Żelazka SVD za wzór Polaka przełamującego bariery między ludźmi w duchu chrześcijańskiego ekumenizmu i uniwersalizmu. Pierwotnie projekt uchwały przewidywał uhonorowanie o. Żelazka tytułem Człowieka Roku, jednak senatorowie jednogłośnie uznali, że zasługuje on na większe wyróżnienie.
Projekt uchwały okolicznościowej został wniesiony przez grupę senatorów z inicjatywy dr. Jacka Wójcika, założyciela i Głównego Odpowiedzialnego naszego Ruchu. Ruch Maitri od początku swego istnienia wspierał dzieło o. Mariana w Indiach, stąd jest on postacią bardzo nam bliską.
Prezentujemy tekst uchwały oraz fragmenty przemówień senatorów w czasie debaty nad projektem.
Uchwała Senatu
Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 22 lutego 2007 r. w sprawie uznania o. Mariana Żelazka SVD za wzór Polaka przełamującego bariery między ludźmi w duchu chrześcijańskiego ekumenizmu i uniwersalizmu Dając wyraz wielkiemu szacunkowi dla o. Mariana Żelazka SVD za Jego pełną poświęcenia 56-letnią pracę w Indiach na rzecz współdziałania i współistnienia społeczeństw, kultur i religii, Senat Rzeczypospolitej Polskiej uznaje Go za godny naśladowania wzór Polaka, przełamującego bariery między ludźmi.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej pragnie uhonorować i wyróżnić o. Mariana Żelazka SVD za Jego chrześcijański dialog z hinduizmem, za Jego otwartość, czynienie dobra i pokoju, za Jego bezinteresowne służenie najsłabszym, ale także nawiązywanie głębokich i przyjacielskich relacji z elitami wyznającymi hinduizm.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej zwraca się z apelem do wszystkich środowisk twórczych i edukacyjnych w Polsce, ażeby czerpiąc ze szlachetnego wzoru o. Mariana Żelazka SVD, upowszechniały postawę życzliwej otwartości wobec innych kultur i religii, postawę budowania zgody i zrozumienia w wielkiej rodzinie człowieczej.
Uchwała podlega ogłoszeniu w Dzienniku Urzędowym Rzeczypospolitej Polskiej „Monitor Polski”. Marszałek Senatu
Bogdan Borusewicz
Mówi senator Janusz Gałkowski
Przypadł mi zaszczyt przedstawienia sprawozdania komisji dotyczącego uchwały o uznaniu ojca Mariana Żelazka Człowiekiem Roku 2006. Przyznam, że po wpłynięciu tego projektu i zapoznaniu się bardziej szczegółowo z dorobkiem i zasługami ojca Żelazka, nasunęło mi się takie przemyślenie, że uznanie kogoś za Człowieka Roku można rozumieć tak, jakby tylko ten rok był szczególnie ważny w życiu danego człowieka, a poza tym byłoby to troszkę tak, jakbyśmy prowadzili jakiś ranking, jak kolorowe czasopisma. Uznaliśmy zatem w komisji, że ojca Mariana Żelazka należy uhonorować znacznie bardziej. [...]
Ojciec Marian ewangelizował w sposób bardzo dyskretny, dając siebie samego drugiemu człowiekowi, stając po stronie tych, którzy zostali odrzuceni przez hinduistów, tych, którzy byli uważani za nieczystych, tych, których nie przyjmowano, których odtrącono. On ich przygarnął, on im po prostu okazał serce, pokazał, na czym polega człowieczeństwo. I to jest najgłębsza treść, istota chrześcijańskiej nauki. Jeden z ojców werbistów powiedział nawet, że był on prekursorem nowej drogi misyjnej, którą dopiero teraz zaczynamy odkrywać, a on to czynił od pięćdziesięciu lat.
Wysoka Izbo, trzeba sobie uświadomić, że w jednym z pięciu głównych ośrodków religijnego kultu hinduistycznego w Puri, za zgodą miejscowych władz, właśnie dzięki działalności ojca Żelazka, który był tam ogromnym autorytetem, wyrażono zgodę na budowę jednej z najpiękniejszych [w Indiach] świątyń pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Stało się to z inicjatywy ojca Żelazka. Trzeba też przypomnieć, że jeden z głównych kapłanów hinduistycznych owej świątyni w Puri przyprowadził swoją wnuczkę do szkoły integracyjnej założonej przez ojca Żelazka. Trzeba wreszcie powiedzieć, że podopieczni ojca Żelazka, trędowaci, nazywali go swoim ojcem.
Nie rozwijając już wszystkich aspektów skromnej, pokornej postawy tego człowieka, trzeba powiedzieć, że za jego przyczyną realne stało się to, co zapisano w Ewangelii: „po owocach ich poznacie”. Wiele wiosek, całych wiosek przechodziło na wiarę chrześcijańską nie dlatego, że głoszono Słowo Boże w formie werbalnej, ale że głoszono miłosierdzie Boże czynami.
Mówi senator Czesław Ryszka
Do wypowiedzenia tych słów skłania mnie cześć dla ojca Mariana Żelazka, najsłynniejszego polskiego misjonarza ze Zgromadzenia Słowa Bożego. [...]
Pisząc przed kilkoma laty książkę o Matce Teresie z Kalkuty, spotkałem się z opinią Hindusów, że Polska ma własnego świętego, ale w ich kraju, w Indiach, porównywanego do Matki Teresy z Kalkuty, właśnie ojca Mariana Żelazka. Kto wie? Miejmy nadzieję, że może wkrótce doczekamy się i jego wyniesienia na ołtarze, podobnie jak to spotkało Matkę Teresę z Kalkuty. Trzeba dopowiedzieć, że to w Indiach musi się rozpocząć proces beatyfikacyjny ojca Mariana, czyli tam, gdzie żył i umarł. A wspominam o tym dlatego, że arcybiskup Raphael Cheenath, metropolita indyjskiej archidiecezji Cuttack-Bhubaneśwar, przewodnicząc 2 maja 2006 r. w indyjskim Dźharsugud mszy świętej podczas pogrzebu ojca Mariana Żelazka, nazwał go „zbawcą trędowatych pacjentów”. Pomyślmy, nie tylko najsłynniejszy polski misjonarz, ale i „zbawca trędowatych” - mocne słowa w ustach arcybiskupa!
Na pewno głęboki fundament, aby poświęcić się najbiedniejszym z biednych, jak mówi się o trędowatych, dały ojcu Żelazkowi lata spędzone w czasie wojny w obozach koncentracyjnych w Gusen i Dachau. Już tam jako młody kleryk pomagał słabszym. „Nie było gorszego miejsca na ziemi” - tak wiele lat po wojnie wspominał ojciec Żelazek swoje przeżycia w Dachau - „panowało bestialstwo, śmierć i głód”. 22 kwietnia 1945 r. wszyscy duchowni katoliccy, którzy przebywali w Dachau, ślubowali świętemu Józefowi, że jeśli z Jego pomocą przetrwają do końca, przyrzekają poświęcić swoje życie dziełom miłosierdzia. Ojciec Marian także przyrzekł poświęcić resztę życia temu, by na świecie było mniej nędzy i cierpienia. Nie czekał długo. Po wyzwoleniu obozu pojechał do Rzymu, gdzie w 1948 r. przyjął święcenia kapłańskie. Dwa lata później wyjechał na misję Sambalpur w Indiach, wśród hinduskich aborygenów, Adibasów, których wyzyskiwano i którymi pogardzano. W zamian za wykształcenie i pewnego rodzaju społeczne uznanie Adibasi masowo lgnęli do wiary, całe wioski przechodziły na chrześcijaństwo. Drażniło to Hindusów z wyższych kast, którzy nie byli zainteresowani utratą niewolników. Mimo to po wieloletnich staraniach państwo uznało szkoły założone przez ojca Żelazka. Ukończyło je między innymi trzech biskupów adibaskich, wielu kapłanów, a także wysocy urzędnicy, lekarze, inżynierowie.
Po dwudziestu pięciu latach pracy wśród Adibasów ojciec Marian Żelazek ostatnie trzydzieści lat życia spędził wśród trędowatych. Przeniósł się w 1975 r. do Puri nad Zatoką Bengalską w stanie Orissa, do „jednego z pięciu najświętszych miejsc” wyznawców hinduizmu. Trzeba dodać, że do Puri każdego roku przybywają miliony pielgrzymów, żyje tam ponad dziewięć tysięcy kapłanów braminów, stąd pojawienie się w tym mieście katolickiego misjonarza odbierane było tak, jakby hinduista przyjechał do Częstochowy. Oczywiście, o klasycznym nawracaniu przez głoszenie Słowa Bożego nie mogło być mowy. Pozostawało tylko czynić dzieła miłosierdzia i ewangelizować przez dialog. To coś wprost cudownego, że katolickiemu misjonarzowi udało się w Puri założyć miasteczko trędowatych, wioskę trędowatych, zorganizować im normalne życie, przywrócić ich społeczności. Ojciec Marian Żelazek nauczył ich tkactwa, założył fermę kurzą, fabrykę powrozów, wytwórnię obuwia dla kalekich, ogród kokosowy, pomagał budować domy. Zbudował także szpitalik i gabinet dentystyczny*, szkołę dla pięciuset dzieci, do której - co bardzo ważne - uczęszczają także dzieci zdrowe. Wreszcie powstała parafia katolicka z bardzo pięknym kościołem* pod wezwaniem Wniebowzięcia Najśw. Maryi Panny.
A jaki był ojciec Marian na co dzień? Przez wiele lat miał jedną koszulę w kratkę, ponieważ wszystko, co posiadał, zaraz oddawał biedakom. Kiedy kilka lat temu przyjechał do kraju, chory, wprost na operację serca, zgodził się, by kupić mu nowe sandały. Co niezwykłe, w szpitalu w Aninie lekarze i pielęgniarki mieli przeczucie, że leczą świętego. Jednak o jego świętości przekonani są przede wszystkim wieśniacy z trzech wiosek w stanie Orissa. Kiedyś tym kilku tysiącom wieśniaków nawiedzonych suszą groziła śmierć z pragnienia. Przyszli do ojca Mariana po ratunek. Pojechał z nimi, zdjął z szyi medalik z Matką Bożą i zaczął szukać wody. Dla jednych było to oznaką szaleństwa, dla innych cudem: w każdej z wiosek, tam, gdzie kazał kopać, pokazała się woda. Kiedy potem odwiedzał tych wieśniaków, witano go słowami: „Babu Marian, Santi!”, czyli „Ojciec Marian, Święty!”
Przez trzydzieści lat dwa razy w tygodniu ojciec Żelazek przyjeżdżał do wioski trędowatych, gdzie zmieniał opatrunki swoim podopiecznym, nie mającym palców u rąk i nóg, często bez stóp i dłoni, ze zniekształconymi twarzami, niedowidzącym, nierzadko ubranym w łachmany. Oni byli jego najbliższą rodziną, bo jego mottem życiowym było powiedzenie: „bycie dobrym to nie trud, to łaska”.
Ojciec Marian Żelazek miał w Indiach swoją drugą ojczyznę, ale i ta pierwsza o nim nie zapomniała. Przez lata wędrowały z Polski do Indii paczki z lekarstwami, najróżnorodniejszym sprzętem medycznym czy budowlanym*. Nagradzano go i wyróżniano. Otrzymał najwyższe odznaczenie polskie za wkład w budowanie mostów między narodami Polski i Indii, otrzymał doktorat honorowy Akademii Medycznej w Poznaniu. W r. 2002 i w 2003 zgłaszano jego kandydaturę do Pokojowej Nagrody Nobla*.
I na koniec jeszcze jedna refleksja w odniesieniu do naszej uchwały. Ojciec Marian Żelazek ewangelizował, nie nawracając nikogo. To może brzmi paradoksalnie, ale on potrafił każdemu stworzyć przyjazny dom. Był otwarty na różne kultury, religie i sposoby myślenia. Pod koniec życia zbudował w Puri centrum dialogu, miejsce wypoczynku i spotkań dla pielgrzymów ze świata, gdzie można było wspólnie rozmawiać o Bogu. Pragnieniem ojca Żelazka było to, aby hinduista, muzułmanin, słabo wierzący albo wątpiący wzmocnił się w tym domu w swojej wierze, żeby zaczerpnął nowej energii, poznał siebie, podzielił się sobą. I, co niebywałe, ojciec Żelazek, pracując z trędowatymi - o tym już wspomniał senator Gałkowski - nawiązał kontakt z duchownymi hinduistycznymi. Najwyższy kapłan w Puri ze świątyni Dżagannatha, Pana Wszechświata, należał do najbliższych przyjaciół ojca Żelazka.
Takiego ambasadora Polski, takiego zbawcę trędowatych, człowieka pojednania między religiami warto uznać za wzór Polaka przełamującego bariery między ludźmi w duchu chrześcijańskiego ekumenizmu i uniwersalizmu.
Mówi senator Andrzej Mazurkiewicz
Na początku chciałbym podziękować wszystkim senatorom, którzy zainicjowali prace nad tym projektem uchwały. To bardzo dobrze, że postawa ojca Mariana Żelazka została zauważona. To bardzo dobrze, że dzisiaj Senat pokazuje tego człowieka Polsce.
Chciałbym również podziękować Komisji Ustawodawczej za tę wniesioną poprawkę, która moim zdaniem odzwierciedla postawę ojca Mariana, wskazując na to, jak wielkim był człowiekiem.
Wiele słów padło już na jego temat. Chciałbym tylko poruszyć ten aspekt, o którym może mniej mówimy. Chodzi mi o to, że ojciec Marian przełamywał bariery, te bariery, które we współczesnym świecie stanowią ogromny problem, problem nienawiści, dżihadu, świętych wojen. Tam zniknęły. Dlaczego zniknęły? Zniknęły przez postawę człowieka, który szedł do innych ludzi z wyciągniętą ręką, z uśmiechem, z otwartością.
Kiedy ponad rok temu odbyłem podróż do Indii, spotykałem się tam z wieloma ludźmi. Jeszcze wtedy ojciec Marian żył. Kiedy na pytanie tych ludzi, skąd jestem, odpowiadałem, że z Polski, to wszyscy mówili: jest tutaj taki bapu, ojciec Marian. Znali go i szanowali. Otwarta postawa, otwarta na potrzeby innych ludzi, na potrzebę dialogu, otwarta i na człowieka, i na Boga, zjednywała mu miłość i sympatię. Był apostołem pokoju i apostołem miłości. Czynem udowadniał, że można być dobrym człowiekiem, że można z wyznawcami innych religii usiąść, rozmawiać, być ich przyjacielem i przekonywać siłą argumentów, a nie siłą walki, przemocy, tylko własną postawą.
Chcę państwu powiedzieć, że rozmawiałem z naszym ambasadorem, ekscelencją Krzysztofem Majką. Jest piękna inicjatywa polskiej placówki, aby ośrodek w Puri, gdzie pracował ojciec Marian, zamienić w takie minimuzeum poświęcone jego pamięci, aby wszyscy ludzie, którzy będą tam przyjeżdżać, pamiętali, że był taki skromny człowiek, który nazywał się ojciec Marian Żelazek. Jego postawa zjednywała wszystkich wyznawców różnych religii, od hinduizmu, poprzez inne wyznania, po muzułmanów. Postawa tego apostoła pokoju i miłości jest godna uhonorowania. Był i jest naszym najlepszym ambasadorem.
Mówi senator Adam Biela
Chciałbym powiedzieć, że sama inicjatywa uhonorowania ojca Mariana Żelazka pochodzi spoza Senatu, wcale nie pochodzi od jego współbraci, ojców werbistów, lecz od ludzi świeckich, którzy z nim współpracowali w Polsce, pomagając mu pracować w Indiach.
Chcę w związku z tym z tego miejsca bardzo serdecznie podziękować panu doktorowi Jackowi Wójcikowi za zgłoszenie do mnie tej inicjatywy*. Czuję się zaszczycony, że mogłem ją w Wysokiej Izbie procedować.
Bardzo jestem wdzięczny również panu przewodniczącemu Komisji Ustawodawczej. Myślę, że dobrze, iż mamy taką komisję. Nie sądziłem jednak, że ta komisja wniesie coś naprawdę istotnego do tej uchwały. Myślałem, że tylko w sprawach ściśle proceduralno-legislacyjnych, prawnych ma coś do powiedzenia. Słyszeliśmy uzasadnienie. Oczywiście, jakżeż by to było płaskie, gdybyśmy ojca Mariana Żelazka ogłosili tylko człowiekiem minionego roku. Faktycznie jest on dla nas, dla Polaków, a myślę, że w ogóle dla ludzi, wzorem do naśladowania.
[...] Dlaczego jest wzorem? Był sobą do końca. Pozostał Polakiem, choć większość życia przeżył z dala od Polski. To ciekawe. Najpierw, jako młody chłopak całą wojnę spędził w obozach koncentracyjnych, a więc tam, gdzie poniżano godność człowieka w sposób ekstremalny. Potem również był z dala od Polski, na studiach w Rzymie, które zostały uwieńczone święceniami kapłańskimi. I wreszcie w Indiach, jeszcze dalej od Polski. Pozostał jednak cały czas wierny swoim misjonarskim, młodzieńczym marzeniom i ideałom, które skonkretyzował jeszcze i urealnił, nawet przebywając w tych ekstremalnych warunkach.
W materiałach o ojcu Marianie Żelazku, które nam przygotowało Biuro Informacji i Dokumentacji Kancelarii Senatu i które są dla nas miłą niespodzianką, mogą państwo znaleźć cały szereg zupełnie niecodziennych, nieoczekiwanych relacji na temat życia tego człowieka. Przytoczę tylko jeden mały fragment, pochodzący z wypowiedzi ojca Konrada Kelera, na temat ostatniej drogi ojca Mariana Żelazka (ojciec Konrad Keler jest wicegenerałem zgromadzenia ojców werbistów). „W czasie pięcioletniej gehenny w obozach koncentracyjnych Dachau i Gusen poprzysiągł sobie, że jeżeli przeżyje obóz, będzie niósł ulgę ludziom cierpiącym i poniewieranym i stwarzał im szansę godniejszej egzystencji. Lata obozowej katorgi uświadomiły mu, jak deprawuje człowieka głód. Dlatego ojciec Marian postanowił zaspokajać głód fizyczny i duchowy napotykanych ludzi. Jego ostatnia droga na tej ziemi ukazała, jak to było ważne i jak trafiało do ludzi...”. Jego ostatnia droga to była właśnie droga do wioski trędowatych, skąd wracał. Przewrócił się przed samym samochodem. Odwieziono go do szpitala, stwierdzono już tylko zgon. „Jak to było ważne i jak trafiało do ludzi, niezależnie od ich wyznania i sytuacji społecznej. Ojciec Marian Żelazek jest naszą dumą, ale jeszcze bardziej drogowskazem w coraz bardziej pluralistycznym świecie”.
Ojciec Marian pozostał do końca Polakiem, do końca werbistą. Pochowano go w kwaterze ojców werbistów, gdzie zresztą sam życzył sobie być pochowany. Utrzymywał do końca więzi ze swoim krajem, z tymi, którzy chcieli mu pomagać. Bardzo ich do tego zachęcał. Namówił między innymi spore środowisko lekarzy z poznańskiej akademii medycznej, by przyjechali mu pomagać. Przekonał ich, że warto. No i byli. Ten ojciec jest na pewno dumą dla Wielkopolan i Poznaniaków.
Co on takiego robił? Uczył, wychowywał, pomagał, przede wszystkim był z ludźmi, i to był całym sobą. Uczył, jak Wielkopolanin, jak Poznaniak, rzeczy bardzo konkretnych - uczył rzemiosła, kopania studni, organizacji pracy, lecz uczył również przełamywać bariery między kastami, między wyznaniami, uczył komunikować się z ludźmi poprzez własny przykład. Nie robił tego teoretycznie.
Oficjalna polska nazwa ojców werbistów brzmi: misjonarze Słowa Bożego. On więc był misjonarzem Słowa Bożego, lecz przede wszystkim był misjonarzem czynu, działania, bycia blisko drugiej osoby, przychodzenia jej z pomocą. Był właśnie takim konkretnym misjonarzem.
Dla tych ludzi najbiedniejszych był wszystkim, był uchyleniem nieba, był dowodem na to, że Bóg istnieje, że Bóg nie ma barier wyznaniowych, że skoro taki człowiek jak on żyje i pomaga, to widocznie to wszystko jest prawdą. Po prostu rzeczywiście widział w ludziach Chrystusa opuszczonego. Chętnie mówił o sobie, że jest żołnierzem Chrystusa. Nie mówił ludziom o tym wprost, lecz starał się, żeby poznali to po jego czynach.
* Działania, w których uczestniczył nasz Ruch (było ich więcej, nie wszystkie zostały wymienione).
|
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |