Z okazji przypadającego 5 września Dnia Adopcji Serca publikujemy wzruszającą relację ze spotkania “mamy adopcyjnej” z podopiecznym programu. Odbyło się ono w miejscowości Ruhango w Rwandzie w dniu 29 czerwca b.r. Pani Beata wspiera 18-letniego chłopca Rwamigabo Assumani, który uczęszcza do szkoły średniej. Ofiarodawczyni wyruszyła na pielgrzymkę do Rwandy, zorganizowaną przez pallotyńskie biuro podróży “Peregrinus”. Była jedną z czworga rodziców adopcyjnych, którzy mieli okazję w jej trakcie spotkać się ze swoimi podopiecznymi. Relację z pozostałych spotkań zamieściliśmy na naszym profilu Facebook. Jednym z celów podróży była pielgrzymka do Sanktuarium Matki Bożej Słowa w Kibeho, jedynego miejsca objawień Matki Bożej w Afryce. W tej miejscowości mieści się także szkoła dla niewidomych dzieci, prowadzona przez Siostry Franciszkanki Służebnice Krzyża.
Rwanda – gdzie to jest? Jak tam jest?
Mimo że podróżuję bardzo dużo po całym świecie, mój wyjazd do Rwandy i spotkanie z dzieckiem adopcyjnym było czymś wyjątkowym. Rwanda to piękny kraj (pod względem widoków i przyrody), gdzie życie ludzi toczy się w warunkach bardzo odmiennych od europejskich, ale również różnych niż w wielu innych krajach afrykańskich, jak RPA czy Namibia, nie mówiąc już o północy Afryki, czyli Egipcie, Tunezji czy Maroku. To po prostu niebo i ziemia.
Poza Kigali warunki bytowe ludzi mieszkających we wioskach rwandyjskich są niewiarygodnie ubogie. Widok bardzo często bosych dzieci, ubranych w brudne, poszarpane i dużo za duże ubrania przypomina sceny z filmów, opowiadających o czasach biblijnych. To niewiarygodne, aby można było w XXI wieku żyć w takich warunkach (oczywiście nie z wyboru, ale z przymusu). Wiele dzieci zamiast chodzić do szkoły czy się bawić, dźwiga na głowach do domu kanistry z wodą lub drewno na opał.
Podczas naszego pobytu wiele dzieci podchodziło do nas i pokazywało, że są głodne. Na widok małej paczki cukierków buzie uśmiechały się im od ucha do ucha. Można to porównać do widoku naszych dzieci, które dostają wymarzone prezenty. Bo przecież paczuszka cukierków to dla nich codzienność i nawet nie przyjdzie im do głowy, że z tego też można się cieszyć. Mimo ubóstwa, w jakim żyją, ludzie w tym kraju byli bardzo mili i przyjaźnie do nas nastawieni.
Moje spotkanie z dzieckiem adopcyjnym
Moje spotkanie z dzieckiem adopcyjnym u niego w domu było też bardzo dużym przeżyciem. Sporą barierę w porozumiewaniu się z rodziną stanowił język, ale dzięki ogromnemu zaangażowaniu i pomocy pani Izy Wyłogi (Ruch Maitri) i sióstr zakonnych udało nam się ją przezwyciężyć i trochę porozmawiać. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach: o szkole, o warunkach życia i pracy w Rwandzie, ale też o marzeniach. Oglądaliśmy zdjęcia rodzinne. Było miło. Byłam bardzo zadowolona, że mogłam na własne oczy zobaczyć całą rodzinę i przekonać się o tym, że moja pomoc to dla nich bardzo ważna rzecz i pieniądze przeze mnie przekazane rzeczywiście do nich docierają.
Szkoła dla niewidomych dzieci
Wstrząsające wrażenie zrobiła też na mnie wizyta w szkole dla dzieci niewidomych w Kibeho. Tam siostry zakonne uczą dzieci alfabetu Braille’a, aby w przyszłości mogły w miarę samodzielnie funkcjonować. Nie dość, że przez los pozbawione są wzroku, to są jeszcze bardzo biedne. Pomysłowość sióstr jest niesamowita, wykorzystują wszystko, co mogą, np. opakowania po proszkach do prania służą im jako tornistry.
Lekcja pokory
Taki wyjazd byłby bardzo dobrą lekcją pokory dla wielu ludzi mieszkających w krajach wysoko rozwiniętych. Uświadomiłby im, w jakim dobrobycie żyjemy. Mnie osobiście skłonił do wielu refleksji i zastanowieniem się nad naszym (Europejczyków) bytem i wydawaniem pieniędzy na kolejne niepotrzebne rzeczy. Może zamiast następnej kiecki albo bransoletki do kolekcji warto byłoby pomóc jakiemuś dziecku w Rwandzie (albo innym ubogim kraju, jakich na świecie nie brakuje), które naprawdę potrzebuje tej pomocy na jedzenie czy szkołę.
Zastanawiam się obecnie nad pomocą dla następnego dziecka. Bo te „parę groszy” dla nas, to dla nich być i skromnie egzystować. Czyja to jest wina: systemu, polityki w Rwandzie? Nieważne, pojedynczy człowiek tam żyjący chce po prostu przeżyć. Ludzie tam też pracują, ale zarabiają 1,5 € dziennie, a buty czy ubranie nie są wcale takie tanie. Na dodatek brak wody i prądu utrudnia im niesamowicie codzienną egzystencję.
Może za parę lat pojadę jeszcze raz do Rwandy na wesele mojego adopcyjnego syna. Tak mu obiecałam. To są moje osobiste refleksje i wnioski. Ktoś może mieć inne zdanie na ten temat i ma do tego prawo.
Beata Rutz