Zakończył się właśnie Tydzień Misyjny 22-28 X. Dzięki różnym inicjatywom, podejmowanym w wielu parafiach, mogliśmy uświadomić sobie nasze powołanie misyjne oraz włączyć się w dzieło misji.
O co chodzi w Tygodniu Misyjnym, po co w Kościele przeżywamy Światowy Dzień Misyjny?
Czy tylko po to, by materialnie lub modlitewnie udzielić wsparcia dziełom misyjnym? Czy po to, by podczas Mszy wysłuchać relacji z pracy misjonarzy czy misjonarek, wrzucić do puszki datek i pójść spokojnie do domu? Wydaje się, że o coś więcej…
Jak czytamy w papieskim Orędziu na Światowy Dzień Misyjny 2017 r – Kościół jest misyjny ze swej natury. Oznacza to, że nie mogę być chrześcijaninem, nie mogę być w Kościele, nie uczestnicząc w misji. O jaką misję chodzi? Niestety dziś słowa „misja, misje” kojarzą się zbyt często jedynie z działaniami podejmowanymi w dalekich krajach, z głoszeniem Ewangelii na krańcach świata przez ludzi szczególnie do tego wybranych. A przecież wszyscy jesteśmy wybrani – misja oznacza bowiem posłanie (łac. missio – posłanie, wysłanie). Być może warto pochylić się nad tym, co papież mówi do nas w swoim Orędziu na Światowy Dzień Misyjny.
Po pierwsze – każdy, kto osobiście, w wierze, spotkał Jezusa, kto doświadczył Jego miłości niejako automatycznie staje się misjonarzem – to doświadczenie nigdy nie pozostaje bez wpływu na życie ludzkie, które staje się dla innych znakiem działania Bożego. Jeśli doświadczam przebaczenia, sam jestem bardziej skłonny przebaczać, jeśli doświadczam bezwarunkowej akceptacji, coraz bardziej umiem przyjmować innych ludzi itd.
Bóg Ojciec pragnie tej egzystencjalnej transformacji swoich synów i córek; przemiany, która wyraża się jako cześć w Duchu i prawdzie (por. J 4,23-24), w życiu ożywianym przez Ducha Świętego […]. W ten sposób głoszenie Ewangelii staje się słowem żywym i skutecznym, które wypełnia to, co głosi (por. Iz 55,10-11), czyli Jezusa Chrystusa, który nieustannie staje się ciałem w każdej ludzkiej sytuacji (por. J 1,14).
Po drugie – misja jest okazją do tego, żeby świat poznał Chrystusa jako Miłosiernego Samarytanina, jako Dobrego Pasterza. Każdy z nas ma taką możliwość – żeby widzieć potrzeby innych, być może pobitych i poranionych przez rozmaite okoliczności życia (np. wojny, głód, biedę, bezdomność, nałogi, brak pracy, życiowe błędy czy porażki itd.). Gdy pomagam choremu sąsiadowi, gdy nie odwracam się od bezdomnego, który prosi mnie o wsparcie, gdy nie przechodzę obojętnie obok leżącego na ulicy, gdy podejmuje wysiłek dialogu z tymi, którzy myślą inaczej niż ja (być może z wrogami Kościoła), wypełniam misję. Nie chodzi więc o upowszechnianie ideologii religijnej – twierdzi papież – ani o uprawianie wzniosłej etyki, ale o Jezusa Chrystusa, który przez Kościół ma być obecny w świecie.
Świat potrzebuje przede wszystkim Ewangelii Jezusa Chrystusa. Poprzez Kościół kontynuuje On swoją misję Miłosiernego Samarytanina, opatrując krwawiące rany ludzkości, oraz misję Dobrego Pasterza, nieustannie poszukując tych, którzy się zagubili na drogach zagmatwanych i prowadzących donikąd.
Po trzecie – nakaz misyjny ma inspirować nas do nieustannego wychodzenia z wygodnego świata na peryferie życia czyli tam, gdzie są potrzebujący. Nie możemy na nich czekać w naszych kościołach, we wspólnotach, gdzie czujemy się bezpiecznie. To proste „Wstań z kanapy!”, skierowane do młodzieży podczas Światowych Dni Młodzieży, było zachętą dla wszystkich wierzących. Wydaje się, że idea Kościoła jako szpitala polowego jest szczególnie droga Franciszkowi. Szpital polowy powstaje w trudnych warunkach, to nie miejsce bezpieczne i luksusowe niczym droga klinika z grafikami zabiegów oraz wygodnymi salami dla pacjentów, którzy mogą sobie pozwolić na leczenie. W szpitalu polowym często wielu rzeczy brakuje, nie zawsze pracują tam najlepsi specjaliści, ale na pewno jest on po to, by ratować zranionych na wojnie. Dlatego Kościół najlepiej realizuje swoją misję wtedy, gdy jest blisko ludzi z krajów głodujących, dotkniętych wojną, ale też gdy dostrzega potrzeby wszystkich głodnych, spragnionych, więźniów, chorych, przybyszów. Jest misyjny także wtedy, gdy z szacunkiem słucha tych, którzy maja inny światopogląd, wyznają inną religię. Bo tak robił Jezus. I taki obraz Kościoła rysuje przed nami Franciszek:
Misja mówi Kościołowi, że nie jest on celem samym w sobie, ale jest pokornym narzędziem i pośrednictwem Królestwa. Kościół auto referencyjny, który lubuje się sukcesach doczesnych, nie jest Kościołem Chrystusa, Jego ciałem ukrzyżowanym i chwalebnym. Dlatego właśnie powinniśmy wybierać „raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody kurczowego przywiązania do własnego bezpieczeństwa” (Adhort. ap. Evangelii gaudium, 49).
Co jest zatem największym osiągnięciem dzieł misyjnych podejmowanych w dalekich krajach? Rozszerzanie się chrześcijaństwa? Niekoniecznie. Jeśli poważnie potraktować orędzie Franciszka, dzieła misyjne odnoszą największy sukces wtedy, gdy jak najwięcej ludzi potrzebujących – głodnych, chorych, biednych, zagubionych, bez edukacji i szkoły, zagrożonych wojną i prześladowaniem, pogardzanych przez innych, wyznających inną religię, obcych – doświadczy miłości Jezusa wyrażonej przez solidarność ludzi Kościoła, naszą solidarność. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że misją każdego wierzącego jest właśnie solidarność z potrzebującymi. W tej misji uczestniczą nie tylko chrześcijanie, lecz wszyscy ludzie dobrej woli, którzy widzą potrzeby innych i starają się im na różne sposoby zaradzić.
Joanna Antczak – Sokołowska
Ruch „Maitri” Gdańsk