Znak Ruchu Maitri MY A TRZECI ŚWIAT
Pismo gdańskiego ośrodka
Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI
Nr 2 (31), marzec 1999

O CHOROBACH, CZAROWNIKACH I TRUCICIELACH

      Rwandyjczycy wierzą, że choroby i cierpienia zsyła na ludzi Imana. Jest on dawcą życia i śmierci, a więc dobrego i złego. W tym krótkim szkicu chciałabym pokazać Rwandyjczyka w najtrudniejszych chwilach jego życia: w cierpieniu i chorobie, często kończących się śmiercią.

      W Rwandzie spotyka się wszystkie choroby znane w Europie. Oprócz nich najbardziej rozpowszechnione są: malaria, pasożytnicze choroby przewodu pokarmowego, niedożywienie, choroby skóry (z trądem włącznie), śpiączka roznoszona przez muchę tse-tse oraz... AIDS. Wymienione choroby należą do grupy naturalnych. Inną kategorię stanowią otrucia.
      Rwandyjczycy wierzą, że choroba to nieszczęście będące karą za wykroczenia wobec Imany. Pośrednikami Imany w zadawaniu choroby są duchy przodków, którym należą się odpowiednie ofiary.
      Dotknięci chorobą lub członkowie ich rodzin udają się najpierw do czarownika, aby zapytać go o przyczynę nieszczęścia. Czarownik zamawia chorobę, przyjmując za to opłatę dla siebie i dar dla ducha-pośrednika.
      Instytucja czarownika jest jeszcze bardzo popularna. Często można zobaczyć ludzi udających się do jego domu z podarunkami ofiarnymi w postaci kalebasy piwa bananowego, patatów, kury. Chrześcijan, uczęszczających regularnie do kościoła, też można tam zobaczyć. Ludzie ci zagrożeni chorobą lub śmiercią powracają do dawnych wierzeń i praktyk. Duchy były i są nadal otaczane kultem. W zamian za to opiekują się rodziną, która stara się dbać o to, aby ich nie rozgniewać. Człowiek nie jest godny bezpośredniej rozmowy z Imaną. Rolę pośredników odgrywają zatem duchy. W rozmowie z tymi zaś specjalizują się czarownicy.
      Co dzieje się z człowiekiem, który zachorował? Najpierw rodzina usiłuje go leczyć sposobami domowymi. Przypala się delikwentowi chore miejsca rozgrzanym do czerwoności żelazem. Stosuje się rodzaj prymitywnej akupunktury w formie nacinania skóry nożem. Zgubne skutki tego rodzaju terapii można potem zobaczyć w postaci umierających, przynoszonych do ośrodka zdrowia po to, aby tam dokończyli życia.
      Matka niemowlęcia, którego ciało pokryte jest niegojącymi się ranami po oparzeniach, nigdy nie powie, kto to zrobił. Incognito czarownika lub innej osoby parającej się znachorstwem jest zawsze zachowane.
      Bardzo częstym sposobem domowego leczenia jest podawanie choremu naparu z różnych silnie działających roślin. Przedawkowanie tych ziółek kończy się zwykle śmiercią. Przyniesiony do szpitala człowiek jest nieprzytomny, a rodzina nie chce wyjawić przyczyn takiego stanu.
      Choremu trafiającemu do szpitala towarzyszy rodzina, która jednak zawsze, na wszelki wypadek, ma ze sobą duży kawał tkaniny. Całun ten ma służyć do zawinięcia zwłok zmarłego. Gdy umiera dziecko, matka wkłada je sobie na plecy, zakrywa chustą i niesie do domu, by je pochować u siebie pod drzewem bananowym.
      Kiedyś zastanawiałam się, jak pocieszyć strapioną matkę, której dziecko właśnie umarło. Uprzedziła mnie mówiąc: Imana chce mieć moje dziecko u siebie. I odeszła. Kobieta ta bardzo przeżywała śmierć dziecka. Nie okazała tego jednak na zewnątrz. Rwandyjczyk musi umieć ukryć swój ból przed innymi. Nie wolno płakać publicznie, ponieważ jest to oznaką słabości. Matki szlochają później w ukryciu.


Rwandyjska grafika
      Budzącym grozę w Rwandzie jest zjawisko trucicielstwa. Otruć może każdy - od najbliższego członka rodziny do przypadkowego podróżnego, szukającego schronienia przed deszczem w URUGO (obejściu). Ofiarami otrucia są ludzie w każdym wieku - od noworodka po starca.
      Truciznę podaje się w różnych postaciach. Faszeruje się nią banany, zaprawia napoje (najczęściej piwo). Preparowaniem trucizn trudnią się zwykle niewiasty. Zainteresowani kupują trucizny za dość spore sumy. Okoliczności otrucia bywają różne. Może to być uczta wyprawiona dla większego grona gości. W liczbie zaproszonych jest osoba przeznaczona na śmierć. Czasami sąsiedzi podają truciznę dzieciom, aby w ten sposób zemścić się na rodzicach.
      Najczęstszym motywem otrucia jest zazdrość. Oprócz zazdrości z powodów czysto materialnych bywają też przypadki otruć, których źródłem jest zawiść z powodu np. pięknie tańczących dzieci sąsiada.
      Leczenie zatrutego jest bardzo trudne, a często w ogóle niemożliwe, zwłaszcza dla nas białych. Osoba przeznaczona na śmierć musi umrzeć. Oznacza to, że jeśli za pierwszym razem człowiek zostanie uratowany, próby otrucia go ponawia się do skutku. Trwa to czasami kilka lat.
      Znam kilka takich przypadków w rodzinach naszych współpracowników. Nieraz pytałam o powód nagłych zgonów. Zawsze odpowiadano mi to samo: Niech siostra nie pyta, nie mogę o tym mówić. Temat ten jest tabu. Tabu zresztą całkowicie uzasadnione. Strach przed zemstą jest powszechny.
      W sprawach otrucia nie prowadzi się w Rwandzie żadnych dochodzeń. Sekcja zwłok jest pojęciem nieznanym, nie bada się krwi zmarłego. Człowiek był i nie ma go. Rodzina cierpi, lecz nie wolno jej o tym mówić. Milczenie pokrywa tysiące tragedii. My zaś spotykamy się z ich skutkami. Pozostaje wdowa z gromadką dzieci. Osierocone przez obojga rodziców maleństwa. Nieporadny ojciec z pięcioma synami. Zdarza się, że otruta zostaje synowa, ponieważ rodzina męża nie przyjęła jej do swego klanu. Wszystkie te przykłady zaczerpnięte są z naszego codziennego życia. Żeby lepiej zilustrować ten problem, posłużę się jeszcze innymi przypadkami, które przeżyłam osobiście.
      Pewnego razu przybiegła do nas zrozpaczona matka. Prosiła ks. Henryka Pastuszkę, który wówczas u nas pracował, o udzielenie sakramentu chorych jej umierającemu synowi. Ks. Henryk zabrał mnie ze sobą polecając wzięcie na wszelki wypadek zastrzyku z chininą. Przed chatą chorego grupa ludzi czekała na pogrzeb. Przyjaciele wykopali grób. Chory był nieprzytomny.
      Jak tylko otrzymał sakrament, chciałam mu dać zastrzyk przeciw malarii. Protesty matki nie pozwoliły mi na to. Doskonale wiedziała, ze poprzedniego wieczoru syn wrócił z przyjęcia u przyjaciół i że tam podano mu truciznę. Była świadoma tego, że otrutemu nie wolno podawać żadnych leków. Chłopak męczył się strasznie i postanowiliśmy odwieźć go do szpitala. Belgijski lekarz wyprowadził go ze stanu beznadziejnego. Chłopiec nie umarł, ale stał się nienormalny. Nie mógł już pracować na misji, co prawdopodobnie było przyczyną jego otrucia. Przychodzi jeszcze czasem do naszej kaplicy pomodlić się z siostrami. Jego matka cały czas żyje w strachu. Wiadomo, że prawo zemsty obowiązuje nadal. Ci, którzy podali chłopakowi truciznę, uważają się za dobrych katolików i regularnie uczestniczą we Mszy św.
      Opowiem teraz historię Beaty. Przebywała u nas trzy lata jako kandydatka. Intensywnie uczyła się francuskiego, aby rozpocząć naukę w trzyletniej szkole katechetycznej. Przed rozpoczęciem nauki w szkole pojechała do domu, aby pożegnać się z rodziną. Podczas pożegnalnego przyjęcia podano jej truciznę. Jedna z nas, zawiadomiona o nieszczęściu, pojechała na miejsce. Beata leżała nieprzytomna, mocno zawinięta w koc. Zawiozłyśmy ją do szpitala. W nocy jej rodzony brat wykradł ją stamtąd i zaniósł do znachora. Tam leczona była ziołami. Nie umarła. Stała się debilką. Nie można się było z nią porozumieć. Długo jeszcze miałyśmy jej obraz przed oczami. Była inteligentną i ładną dziewczyną. Nie wszystkie rodziny godzą się, aby ich córka została zakonnicą. Za dziewczynę wydaną za mąż można przecież otrzymać INKWANO.
      Śmierć, rozumiana jako wyrok Imany, zabiera Rwandyjczyków często. Są przypadki, w których nic nie można zrobić. Już do tego przywykłyśmy. Zmarłych chowa się jeszcze tego samego dnia. Najczęstsze miejsce pochówku to dół wykopany pod przydomowymi bananowcami. Czasami grób wykopuje się tuż pod progiem domu. Najbardziej drastyczne są pogrzeby ciężarnych kobiet. Według rwandyjskiego zwyczaju należy dziecko wyjąć z łona matki, położyć je obok i dopiero wówczas zasypać grób. Czynności tej dokonuje czarownik. Płaci się za to około 20.000 franków rwandyjskich.
      Wobec rzeczywistości, która nas otacza, nasze własne problemy tracą ostrość, przestają być tak bardzo istotne. I tak chyba powinno być.


[Spis treści numeru, który czytasz]
[Skorowidz  tematyczny artykułów]
[Strona główna]      [Napisz do nas]