TRUD ZROZUMIENIA RAZ JESZCZE
W poprzednim numerze w artykule Podjąć trud zrozumienia zamieściliśmy uwagi młodej rwandyjskiej kobiety o problemach zrozumienia między Rwandyjczykami a Europejczykami. Tu prezentujemy spojrzenie z odwrotnej strony - o swych trudnościach ze zrozumieniem Rwandyjczyków i aklimatyzacją w obcym środowisku afrykańskimi pisze polski misjonarz, ks. Andrzej Jakacki SAC.
2.10.1995 r. stanąłem na ziemi rwandyjskiej, która była moją ziemią obiecaną. Byłem bardzo szczęśliwy, że zrealizowały się moje wieloletnie marzenia, ale równocześnie byłem pełen obaw, czy podołam wyzwaniu, którym jest życie misyjne. Był to swego rodzaju lęk przed nieznanym, lęk przez życiem różnym od tego, jakie było w rodzinie, w seminarium, w Polsce, w Europie. Wchodziłem w rzeczywistość całkowicie mi nieznaną. Życie jest tu bardzo trudne, twarde i wymagające. Wielu sytuacji wcześniej nawet sobie nie wyobrażałem. Ale chyba dlatego to wszystko ma taką wartość, daje mi tak wielką radość.
Jedną z podstawowych trudności, które napotyka misjonarz polski pracujący w odległym kraju, jak np. Rwanda, to przede wszystkim bariera, inność kulturowa. Zrozumienie filozofii życia, sposobu myślenia, wartościowania, reagowania, stanowi klucz do serc tamtejszych ludzi. Bo można budować kościoły, rozdawać fasolę czy odzież i być dalekim ich sercu, "umuzungu" - białym, bogatym w sensie pejoratywnym.
Kultura rwandyjska jest bardzo trudna do zrozumienia dla Europejczyków. Jest to jedna z najbardziej skomplikowanych kultur afrykańskich. Księża, którzy tu pracują po kilkanaście lat, mówią, że mają trudności ze zrozumieniem tych ludzi. Dlatego z przymrużeniem oka patrzą na dziennikarzy, którzy przyjeżdżają tu na kilka tygodni, a po powrocie do Polksi piszą "wspaniałe" artykuły w stylu "Wszystko o Afryce".
Na pewno gdybyśmy lepiej zrozumieli myślenie tych ludzi, moglibyśmy z pomocą łaski Bożej bardziej im pomóc, odpowiadając na ich oczekiwania i problemy. Ostatnia wojna i przerażające ludobójstwo, pomijając ingerencje sił zewnętrznych, świadczą o wielkich problemach historycznych, plemiennych, politycznych tych ludzi, z którymi nie mogą sobie poradzić sami. Stanowią one wyzwanie dla Kościoła. Na pewno mocno zakorzenione chrześcijaństwo, idea przebaczenia, miłości, braterstwa mogą zapobiec takim tragediom, jaka miała tu miejsce w 1994 r.
Następną trudnością jest bariera językowa. Rwandyjski język kinyarwanda należy do grupy językowej bantu, liczącej ok. 600 języków siostrzanych, z których kirundi (używany w Burundi) i giha (język zachodniej Tanzanii) są mu najbliższe. Jest to język toniczny, w którym melodyjność, wysokość tonu mają bardzo duże znaczenie. Rozróżnia się tu samogłoski krótkie i niskie od długich i niskich, samogłoski krótkie i wysokie do długich i wysokich, co wpływa na zmianę znaczenia wyrazów. Dlatego wyrazy identycznie pisane, ale wypowiadane na innej wysokości tonu, mają różne znaczenie. Z tego względu trudno spotkać Rwandyjczyka, który słabo śpiewa czy tańczy. Są to ludzie rytmu. Dziecko, zanim nauczy się mówić i chodzić, już mruczy i kołysze się w rytm bębnów i śpiewów w kościele, na weselach i przy innych okazjach. Toniczność tego języka sprawia niezmierną trudność w jego opanowaniu. Trzeba poświęcić wiele lat, aby można było się swobodnie porozumiewać. Dla mnie nauka języka francuskiego w porównaniu z nauką kinyarwanda to była rekreacja.
Następną trudność stanowi klimat. Klimat Rwandy jest błogosławieństwem dla Europejczyków. Jest jednym z najlepszych w tej części Afryki. Wynika to z ukształtowania terenu - ok. 90% powierzchni leży powyżej 1000 m n.p.m. Jest on nie do porównania z klimatem w Kamerunie czy na Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie ludzie "zaczynają żyć", gdy temperatura spada do 30oC. Mimo to odczuwamy jednak i tu różnicę w kondycji z tubylcami. Po całodziennych pracach w filiach nie byłem w stanie porównać mojej kondycji z kondycją księdza rwandyjskiego, który pracował ze mną. Ogromny wysiłek spowiedzi przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą u mnie i u drugiego księdza polskiego pracującego w tej samej parafii zaowocował malarią. Ja "dociągnąłem" do Wielkiego Piątku, aby potem resztę Triduum Paschalnego z uroczystościę Wielkanocy spędzić w łóżku, łykając tabletki chloroquine. Jedna z sióstr gdzieś wyczytała, że biali na skutek klimatu mają tu zaledwie 40% swej kondycji.
Ostatnią wreszcie trudnością, jaką chciałbym poruszyć, jest ogrom pracy. Do lipca 1997 pracowałem w parafii Masaka, która liczy przeszło 60.000 mieszkańców. Jest jedną z największych w Rwandzie. Najdalsza filia jest oddalona ok. 35 km drogi, dalekiej od komfortu dróg asfaltowych. Było nas trzech. Wszystkie akcje duszpasterskie - rekolekcje, przygotowania do egzaminów, egzaminy w szkołach, akcje charytatywne, spowiedzi adwentowe, wielkopostne i związane z innymi okazjami - wypełniały szczelnie kalendarz. W czasie Adwentu i Wielkiego Postu wyspowiadałem chyba więcej ludzi, niż w ciągu czterech lat mego kapłaństwa w Polsce i Belgii łącznie. To wszystko wpływa na brak czasu na naukę języka, na kondycję fizyczną, a nieraz powoduje także zaniedbania w życiu duchowym, które powinno stanowić istotę naszego powołania misyjnego.
Te i inne trudności stanowią koloryt życia na misji. Są wkomponowane w jego wybór. Nie należy ich traktować jako kataklizm, ale przyjąć jako dar, który rozwija i uszlachetnia. "Rzeczy wielkie nabywa się wielkim kosztem, tego wymaga sprawiedliwość" - powiedziała św. Teresa z Avilla.
Ks. Andrzej Jakacki SAC fragment artykułu "Pomóż nam" Z Kraju Tysiąca Wzgórz nr 14
|