MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 8 (72), listopad 2003 |
NIEKTÓRE FORMY GRZEBANIA ZMARŁYCH W RWANDZIE W Rwandzie znano wiele sposobów grzebania zmarłych. Tradycyjne pochówki zależne były od sytuacji społecznej i przynależności klanowej. Oto kilka bardziej interesujących form grzebania zmarłych. Śmierć, nieunikniona i u wielu ludów uważana za najbardziej niszczycielski ze wszystkich faktów życia, mieści się między światem istot ludzkich, a światem duchów, między tym co widzialne, a tym, co niewidzialne.
Śmierć dotyczy wszystkich ludzi. Każdy wcześniej czy później musi przez nią przejść. Każdy cierpi z jej powodu, gdy traci członka rodziny czy przyjaciela.
W Rwandzie traktowanie doczesnych szczątków nie było jednorodne i zależało od pozycji społecznej, klanowej. Praktykowano zwykle grzebanie, częściowe palenie zwłok, zakopanie we wspólnym grobie czy wreszcie pozostawienie ciała na otwartym powietrzu.
Ciało smarowano masłem i zawijano w matę. Zmarłego po zakończeniu toalety transportowano na bardzo prostych noszach na miejsce wiecznego spoczynku. Małe dziecko niosła w ramionach matka. Składała je najczęściej w bagnie, które je pochłaniało.
Praktykowano też inne formy grzebania: składano dziecko w grobie, pod urwiskiem skalnym, czy też po prostu na ziemi, jak jeszcze do niedawna praktykowano w okolicach Mushubati niedaleko Kabgayi. Składano też zwłoki na samotnych bezludnych wzgórzach, na przykład w Huye w pobliżu Butare. Czasem stawiano szałasy z trawy.
Jeśli kobieta zmarła przed rozwiązaniem, wyjmowano płód i składano go obok matki. Najczęściej tak pozostawione zwłoki padały ofiarą hien czy ptaków drapieżnych. Po pewnym czasie zostawały tylko białe kości.
Takiego stosunku do zmarłych nie należy traktować jako braku szacunku. Uważano, że ząb dzikiego zwierza i dziób drapieżnika nie jest gorszy, niż robak grobowy.
Ważniejsze osoby z rodziny, jak ojciec, matka i najstarszy syn, były z reguły grzebane. Kopano dla nich grób w zagrodzie lub wśród pobliskich bananowców. Miejsce to oznaczano małym kopczykiem kamieni.
Grzebano w pozycji siedzącej w kucki, jaką uważano za najwygodniejszą dla odpoczynku. Umierającego sadzano w ten sposób, zanim wydał ostatnie tchnienie. Podciągano mu kolana pod brodę w taki sposób, aby rękoma zasłaniał twarz. W takiej pozycji wiązano umierającego sznurem. Kiedy serce przestawało bić, szybko owijano zmarłego w matę i składano w pozycji siedzącej do dziury w ziemi, która była przygotowana często jeszcze za jego życia. Głowę przechylano lekko w prawo. Zmarłemu zostawiano niezbędne rzeczy dla jego dalekiej podróży i późniejszego życia. W prawą rękę wkładano ziarnka sorga, dyni i kilka liści miejscowych ziół, a także trochę wełny owczej jako symbol ubrania. Nieboszczyka zaopatrywano w gałązkę unwishywa - krzewu, który miał ułatwić przejście do krainy zmarłych. Na koniec życzono mu dobrej drogi i proszono, aby nigdy nie powracał, a gdyby powrócił, aby był w dobrym humorze. Wyrażano to w słowach: „Przyjdź do nas łagodny jak baranek, którego wełnę zabierasz ze sobą.”
Oczywiście grzebanie „wielkich tego świata”, zwłaszcza królów i matek królewskich, było bardziej okazałe. Tylko wyjątkowo król umierał śmiercią naturalną - albo ginął na polu walki, albo musiał wypić śmiercionośny napój przygotowany przez nadwornego czarownika na rozkaz wszechwładnych abiru - strażników prawa. Stąd też o śmierci króla mówiono: „on wypił”.
W stosunku do mniej ważnych osobistości używano terminu yitabye - odszedł, aby pomagać, czyniąc przez takie określenie aluzję do „cienia” ludzkiego, istniejącego w krainie zmarłych.
W zamierzchłych czasach przy zwłokach króla sztyletowano dwie jego nałożnice, które miały mu usługiwać w zaświatach. Podobnie postępowano po śmierci królowej-matki - dwie wybrane damy dworu towarzyszyły królowej w zaświaty.
Ciało króla było przenoszone z wielkim namaszczeniem na miejsce tradycyjnego grzebania władców. Budowano rodzaj mauzoleum dla nowego gościa. Pośród palisady z krzewów sykomory i erynii wznoszono szałas. W jego wnętrzu budowano podwyższenie o wysokości ok. 1,5 m, na którym składano zwłoki króla. Długa droga i upał sprawiały, że przynoszono je w stanie zaawansowanego rozkładu. Teraz u podnóża zapalano ogień, który podsycano przez kilka tygodni, aż do całkowitego wysuszenia ciała. W końcu zostawała sczerniała i okopcona mumia. Po kilku tygodniach dopełniano ceremonii. Kopano w szałasie grób, szczątki owijano w skóry dzikich zwierząt i maty, a następnie starannie zasypywano. Po latach tylko wyrosłe wokół drzewa świadczą o grobie króla.
Ceremonii grzebania króla i jego najbliższych dokonywali jego oddani doradcy, wybrani spośród abiru. Ich funkcja nie była godna zazdrości. Otaczano ich takim szacunkiem, jakim my otaczamy grabarzy. Na dworze królewskim byli niemile widziani, otoczenie obawiało się, by nie ściągnęli śmierci. Wszystkie te szykany i przykrości hojnie wynagradzano środkami materialnymi.
Grobów królów i królowych-matek jest w Rwandzie wiele. Świadczą o nich teraz tylko drzewa, które przypominają wyglądem cmentarne cyprysy.
Kolor czarny był uważany za kolor żałobny. Biały natomiast był znakiem życia, dlatego pod koniec czasu żałoby bielono wszystkie sprzęty i narzędzia, których używał zmarły. Można by się tu dopatrzyć dalekiej analogii z obyczajami oczyszczeń żydowskich, gdyż dla Żydów - jak wiemy - trup był zawsze nieczysty. W Rwandzie wyrzucano wszelką żywność, jaka znajdowała się w domu zmarłego. Wdowa lub wdowiec oraz jego broń i narzędzia musiały być obmyte w oczyszczającej wodzie.
Wszystkie ryty pośmiertne praktykowane w Rwandzie miały za cel uśmierzenie gniewu zmarłych. Unikano złorzeczenia zmarłym, aby ci nie mścili się na żyjących.
Przekazywanie życia w czasie żałoby uważano za obrazę zmarłych. Dlatego po śmierci bliskich nie tylko małżonkowie nie współżyli ze sobą, ale oddzielano też kozły, barany, byki czy koguty. W tym czasie zaprzestawano nawet uprawy ziemi i siewu ziarna.
Przekroczenie tabu dotyczącego śmierci było dla klanu bardzo poważną sprawą, do tego stopnia, że dziecko, które urodziło się w czasie żałoby, było zabijane przez szefa klanu. Ktokolwiek z klanu, dotkniętego żałobą, odważył się uprawiać ziemię, karany był śmiercią. Czas żałoby trwał osiem lub szesnaście dni, w zależności od ważności zmarłego. Kończony był „białym dniem”, który miał znamiona orgii. Jedzono, pito, tańczono i śpiewano aż do pierwszego śpiewu ptaków nad ranem.
Po śmierci szefa klanu żałoba obejmowała całą wspólnotę klanową, a po śmierci króla lub królowej-matki - cały naród. Trwała ona cztery miesiące. Ten, kto przekroczył prawo żałoby, karany był śmiercią. Z powodu zakazu uprawy ziemi znane były przypadki głodu, który obejmował znaczne obszary Rwandy. Czas ten był również okazją do wszelkich intryg na dworze królewskim.
Po dopełnieniu wszystkich ceremonii żałobnych żywym pozostało szybkie zapomnienie tych, co odeszli, aby niepotrzebnie nie ściągnąć na siebie ich uwagi. Ks. Henryk Cabała SAC
Na podstawie: Louis de Lacger, „Rwanda” |
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |