Nie trudno jest być dobrym, wystarczy tylko chcieć…
Ojciec Marian Żelazek SVD – 100-lecie urodzin
Ojciec Marian Żelazek SVD – 100-lecie urodzin. Nie trudno jest być dobrym, wystarczy tylko chcieć… Tak mawiał człowiek, który przeżył 5 lat w hitlerowskim obozie zagłady, patrząc na śmierć swoich przyjaciół, zmagając się z głodem, wycieńczeniem, ciężką fizyczną pracą, odbieraniem ludziom godności. Człowiek, który przez pół wieku pracował jako misjonarz w kraju ogromnych kontrastów – w społeczeństwie bardzo zhierarchizowanym, gdzie największa ludzka bieda spotyka się z przepychem bogactwa, a wiele osób funkcjonuje poza nawiasem życia społecznego.
Jak można ocalić w sobie dobroć wobec takich doświadczeń? Odpowiedzią może być proste i jednocześnie niezwykłe życie Ojca Mariana Żelazka. Niezłomność (optymizm), siła modlitwy, działanie (aktywność), duchowość dialogu to cechy, które zwracają uwagę, gdy się czyta wspomnienia na jego temat.
Niezłomność.
Skąd bierze się niezłomność – jest darem czy osobistą zasługą? Zapewne jednym i drugim. Aby jednak mogła się ujawnić i rozwinąć, potrzebne są odpowiednie warunki, niekoniecznie luksusowe. Tak było w życiu Ojca Mariana. Urodził się 30 stycznia 1918 r. we wsi Palędziu pod Poznaniem jako siódme dziecko w wielodzietnej rodzinie Stanisławy i Stanisława Żelazków. Bardzo szybko zrozumiał, że chciałby być księdzem i misjonarzem. Jego droga do kapłaństwa i pracy misyjnej rozpoczęła się w 1937 r. i bardzo szybko została przerwana przez wybuch II wojny. W 1940 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Dachau. Wydaje się, że właśnie w tym doświadczeniu ujawniła się (a może narodziła?) niezłomność – patrząc na poniżenie, śmierć swych przyjaciół kleryków oraz innych więźniów, o. Marian pragnął przeżyć nie dla samego przeżycia. Chciał zostać misjonarzem, nieść dobro potrzebującym, przywracać godność ludziom. Jak można przeczytać w jego biografii:
„…w piekle stworzonym przez człowieka można jeszcze bardziej zbliżyć się do Boga, który nie pozostaje dłużny i odpłaca człowiekowi skazanemu na nieludzkie cierpienie łaską niezłomnej wiary i woli służenia innym…”[1]
Misje w Indiach
Dalsze dzieje życia Ojca Mariana były realizacją tego pragnienia. Pierwszy etap pracy na misjach rozpoczął się w 1951 r w diecezji Sambalpur w Indiach i trwał aż do 1975 r. Pracował głównie z ludźmi ubogimi, z analfabetami z plemienia Adivasów, zacofanymi ekonomicznie, uciskanymi przez niesprawiedliwy system społeczny. Pomagał im w codziennym życiu – organizował kształcenie, pracował nad poprawą sytuacji ekonomicznej. Następnym etapem było Puri leżące w zatoce bengalskiej – miasto licznych świątyń hinduistycznych, wielu wyznań, cel ogromnej rzeszy pielgrzymów z całych Indii.
Tam o. Żelazek wybudował kościół parafialny z ogólnodostępną czytelnią i biblioteką, a przede wszystkim – poświęcił się pracy na rzecz trędowatych, wśród których umarł 30 kwietnia 2006 r. W tych licznych zaangażowaniach charakteryzowała go właśnie niezłomność, nie poddawał się w obliczu problemów i trudności, był optymistą, nie można go było niczym zniechęcić, nie tolerował krytykanctwa, koncentrował się na tym, co pozytywne. Być może dlatego wywierał tak ogromny wpływ na ludzi, z którymi pracował – nazywano go „nasz ojciec” (Bapa).
Siła modlitwy.
Ci, którzy osobiście poznali o. Mariana Żelazka, wspominają go jako człowieka modlitwy. Człowiek modlitwy to ten, który rozmawia z Bogiem. W tej rozmowie padają najważniejsze ludzkie pytania i najbardziej fundamentalne dla życia ludzkiego odpowiedzi.
Jak to wyglądało w praktyce? Jak czytamy we wspomnieniu o. Henryka Kałuży SVD[2] – wstawał o 5.00 rano, każdy dzień rozpoczynał od znaku krzyża i ucałowania medalika, później śpiewał Godzinki do Najświętszej Maryi Panny. O godz. 6.00 odmawiał „Anioł Pański”, ciągnąc za linę kościelnego dzwonu. Potem medytował w ciszy przed tabernakulum, odmawiał brewiarz, przygotowując się do Mszy św. Po Mszy zwykle ustawiała się do niego kolejka ludzi – każdy dostawał jakiś drobiazg, a przede wszystkim – błogosławieństwo białego „guru”. Wszystkie zajęcia z podopiecznymi w kolonii trędowatych rozpoczynał i kończył modlitwą, a pośród zwykłych czynności dnia odmawiał Różaniec. Wieczorami znów trwał na modlitwie, rozważając Pismo Święte lub adorując Boga.
Aż trudno wyobrazić sobie, jak w życiu tak wypełnionym modlitwą, znalazł się jeszcze czas na działanie. Jest to paradoks, którego doświadczają osoby głęboko zjednoczone z Bogiem – czas „tracony” z Nim przynosi stokrotne owoce, czego dowodem są liczne dzieła, które pozostawił po sobie Ojciec Marian.
Działanie
Ojciec Marian pełnił posługę misyjną w Indiach przez 56 lat – Indie stały się jego drugą ojczyzną. W pierwszym okresie pracy na misjach w diecezji Sambalpur skoncentrowany był głównie na działaniach edukacyjnych. Pracował jako nauczyciel, zarządzał szkołami, pełnił funkcję inspektora szkolnictwa. Angażował się też w działalność charytatywną, co budziło powszechny szacunek i zjednywało mu sympatię wiernych.
Gdy w 1975 r. został przeniesiony do Puri, musiał nauczyć się nowego języka Orija, poznawać uwarunkowania kulturowe, panujące w świętym mieście hinduizmu. Tam też odkrył misję do pracy z trędowatymi, którzy żyli jako żebracy poza społeczeństwem – pogardzani i odrzucani przez innych. Założył dla nich osadę, która stała się swoistą mikrospołecznością – z domostwami, ze szpitalem, kuchnią, warsztatami pracy, szkołą. Nie chodziło mu tylko o to, by uczynić z ludzi dotkniętych trądem odbiorców usług opiekuńczych, ale by pomóc im odnaleźć w sobie siłę i potencjał do zajęcia się swoim życiem, swoim rozwojem, by umożliwić dzieciom z ich rodzin normalną edukację. Świadectwem tego są poruszające wyznania niektórych mieszkańców wioski: Ojciec uczynił ze mnie istotę ludzką. Niezwykły jest też fakt integracji społeczności lokalnej z trędowatymi. Dokonywało się to głównie poprzez szkołę Beatrix założoną przez Ojca Mariana – uczęszczają do niej dzieci z rodzin zdrowych oraz dzieci z rodzin dotkniętych trądem. W normalnych warunkach takie dzieci nie mogłyby się z sobą spotkać, gdyż dzieli ich wielka przepaść społeczna, gdyż trędowaci i ich rodziny są niedotykalni.
Umiejętność działania, kreatywne podejście do rzeczywistości przejawiało się także w tym, że potrafił zaprosić do współpracy licznych wolontariuszy i ludzi dobrej woli z całego świata. Ta współpraca stawała się zawsze wzajemną wymianą darów. Tak było w naszym przypadku. Ruch „Maitri” realizował z Ojcem Marianem wiele projektów pomocowych – jak wspomina Wojciech Góral[3]. Były to: gabinet dentystyczny dla trędowatych, warsztaty stolarskie dla młodych mężczyzn, akcja dożywiania dla dzieci z kolonii, montowanie studni w wioskach trędowatych. Do tej pory wiele dzieci ze szkoły Beatrix objętych jest programem Adopcji Serca. Ale to my uczyliśmy się od Ojca Mariana postawy misyjnej, którą pokazywał nam najprościej jak można – będąc po prostu dobrym dla każdego, niezależnie od narodowości, statusu społecznego, różnic kulturowych czy religijnych.
Duchowość dialogu.
Jak można być świadkiem Chrystusa, jak można głosić Ewangelię w kraju o takim bogactwie różnych tradycji duchowych i religijnych jak Indie? Nie jest to łatwa misja. Wielkim marzeniem Ojca Mariana było utworzenie Centrum Dialogu – miejsca, gdzie ludzie różnych religii mogliby spotykać się razem na modlitwie i szukaniu prawdy. Udało mu się je zrealizować tuż przed śmiercią – w lutym 2006 r. To miejsce jest materialnym znakiem postawy życiowej misjonarza, którą można by określić duchowością dialogu. W życiu codziennym realizowała się bardzo prostymi sposobami.
Jednym z nich była właśnie modlitwa. Gdy codziennie rano wychodził do pobliskiego kościoła i ciągnął za linę dzwonu na Anioł Pański, zwykł uśmiechać się życzliwie na dźwięk głosu imama z wieży meczetu. Tak, jakby razem obwieszali światu prawdę o Bogu, który jest obecny w życiu ludzkim. Często chadzał też pod świątynię boga Dżaganat, by modlić się razem z hinduistami. Wierzył, że swoją obecnością pośród nich uobecnia Chrystusa, którego oni nie znają.
Zaś gdy wieczorami czuwał na modlitwie w swoim małym aśramie, medytując Pismo Święte czy adorując Chrystusa przychodzili do niego ludzie różnych religii – kapłani, święci mężowie, pustelnicy hinduscy, dostojni urzędnicy, prości ludzie, trędowaci. I tak miejsce to stawało się wspólnym domem modlitwy, w którym można było doświadczyć jedności, bez względu na wiarę, status społeczny, pochodzenie – przed Bogiem wszyscy przecież jesteśmy braćmi.
Kolejnym sposobem realizacji postawy dialogu były rozmowy i przyjazne relacje z innymi. Miał zwyczaj rozmawiać z ludźmi na targu – mówił im o wartościach chrześcijańskich płynących z Ewangelii. Jednak szanując swoich słuchaczy, nie opowiadał im od razu o Jezusie, raczej starał się mówić Jego słowami, być dla nich jak Jezus. Ojciec Marian nikogo nie „nawracał” na chrześcijaństwo, wystrzegał się wszelkiego prozelityzmu, a jednak jego postawa wielu przyciągała ludzi do Chrystusa i Kościoła. Był zaprzyjaźniony z kapłanami świątyni hinduistycznej, z ważnymi osobistościami życia publicznego. Ujmował wszystkich swoją otwartością i życzliwością. Gdy został kiedyś zapytany o to, dlaczego nigdy nie usiłował wejść do świątyni hinduistycznej, mając tam tak wielu przyjaciół, odpowiedział:
Ja szanuję ten zakaz i nie chciałbym urazić uczuć religijnych moich braci i sióstr hinduistów, wchodząc do świątyni i ją profanując, bo nie jestem hinduistą.[4]
Te słowa bardzo dobitnie wyrażają postawę dialogu, dla której warunkiem wstępnym jest szacunek dla drugiego człowieka, innego niż ja.
Niezłomność, siła modlitwy, działanie, duchowość dialogu…Te cechy Ojca Mariana budzą powszechny podziw. Zapewne dzięki nim nazywa się go ikoną misjonarzy, wzorem Polaka, Ojcem trędowatych. Dzięki nim został laureatem Nagrody Braterstwa, dwukrotnie nominowano go do Pokojowej Nagrody Nobla. Jednak piękna biografia zwykle okupiona jest cierpieniem, zwątpieniami, rozmaitymi próbami czy rozczarowaniami. O tym wiemy mniej. Ojciec Żelazek był przecież zwykłym człowiekiem, zapewne wszystko to przeżywał. Być może doświadczenie piekła obozu śmierci uodporniło go na późniejsze trudy życia? Być może po tych przejściach uznał, że nie może go już spotkać nic gorszego, dlatego miał pozytywny stosunek do życia? Pozostawił po sobie wiele konkretnego dobra, ciepłych wspomnień oraz piękne powiedzenie: Nie jest trudno być dobrym, wystarczy tylko chcieć. Ale patrząc na jego życie, nie sposób nie zapytać – czy rzeczywiście to wszystko było takie łatwe?
Joanna Antczak – Sokołowska
Ruch MAITRI Gdańsk
Od redakcji:
Ojciec Marian Żelazek SVD – 100-lecie urodzin
W dniu 20.01.2018 w Poznaniu i w dniach 10-11.02 w Puri odbywała się obchody 100- lecia urodzin Ojca Mariana.
[1] J. Krasicki, A. Sujka, Drogami miłosierdzia, Warszawa 2000, s. 21.
[2] Kałuża H. SVD, Mistrz modlitwy. „Misjonarz” 2016, nr 4, s. 3-5.
[3] Góral W., Pomoc Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata „Maitri” dla ośrodków prowadzonych przez ojca Mariana Żelazka [w:] Ojciec Marian Żelazek SVD. Ojciec trędowatych, red. Szyszka T. SVD, Warszawa 2008, s. 159-172.
[4] Cheenath R. SVD, Ojciec Marian Żelazek SVD – „Bapa” (Ojciec) trędowatych i ubogich w Puri [w:] Ojciec Marian Żelazek SVD, Ojciec trędowatych, red. T. Szyszka SVD, Warszawa 2008, s. 52.