MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 5-6 (96-97) wrzesień-grudzień 2007 |
U ŹRÓDEŁ ADOPCJI SERCA cz. II Kolejne dni spędzamy podróżując po okolicach miasta stołecznego Kigali. Odwiedzamy Gikondo, docieramy też do Kabuga.
Gikondo
Miejscowość Gikondo kilka lat temu została włączona do stolicy Rwandy. Dziś jest to nazwa dzielnicy, gdzie na wzgórzu mieści się duży kompleks pallotyński. Siostry Pallotynki mają tutaj pokaźny kompleks medyczny - nieduży jak na nasze warunki szpital z ośrodkiem zdrowia i dożywiania. Przy nim skromny dom zamieszkany przez zakonnice.
Oprowadza nas Siostra Marzena Prusaczyk. Jednym z głównych zadań jest upowszechnianie wiedzy o rozwoju dzieci, ich żywieniu, zapobieganiu chorobom wieku rozwojowego i zwalczaniu ich skutków. Uwagę naszą przyciągają ręcznie rysowane plakaty, wśród nich maluch pod parasolem z nazwami szczepionek, chroniony przed deszczem zarazków chorobotwórczych.
Miejski charakter ośrodka nie wyklucza potrzeby kształtowania właściwych nawyków żywieniowych i higienicznych. Jest tu kuchnia i warzywnik, w których matki uczą się przygotowywać wartościowe, zrównoważone posiłki i uprawiać różnorodne warzywa. Dużym problemem jest epidemia AIDS, zbierająca w Rwandzie obfite żniwo.
Za płotem księża Pallotyni mają swoją afrykańską centralę, centrum rekolekcyjne i drukarnię. Całości obrazu dopełnia kościół parafialny i zespół budynków szkolnych. Tam właśnie zaglądamy trzeciego dnia po przyjeździe (20.01.2007), zachęceni pięknymi śpiewami chóru, brzmiącymi w całej okolicy. Duża aula wypełniona naszymi dziećmi z Adopcji ich opiekunami. Na długiej tablicy napisy powitalne Bienvenue - Welcome, pomiędzy nimi olbrzymie serce z napisem Karibu - zapraszamy. Dzieci chcą się pokazać z jak najlepszej strony. Maluchy zaczynają śpiewem i tańcami, później deklamacje i śpiewy, solowe tańce starszych dziewcząt, a na koniec trójaktowa inscenizacja przygotowana przez nastolatków.
Słuchamy oczarowani brzmieniem głosów, wspaniałym wyczuciem rytmu zauważalnym nawet u najmniejszych dzieciaczków. Na koniec wzruszające podziękowania i prośby o dalszą pomoc. Nadchodzi czas na robienie zdjęć, wszak chcemy pokazać dzieciaki po powrocie ich opiekunom z Europy. Widać zaskoczenie na twarzach, Siostra Clotilda czyta listę, podchodzą po kolei. Starają się wypaść jak najlepiej, przybierają trochę sztuczne pozy, robią poważne miny. Zaimprowizowane atelier z kotarą w tle, otoczone kordonem młodzieży, podpowiadającej fotografowanemu, jak się zachować. A nam przecież chodziło o naturalne ujęcia.
Po południu Siostry Clotilda i Marta zabrały nas na zwiedzanie Gikondo. Dzielnica w większości składa się z wyblakłych, niewielkich jedno- i dwuizbowych domków z gliny lub cegieł. Brak kanalizacji i bieżącej wody. Świeżo spłukane przez tropikalne deszcze gliniane ścieżki pomiędzy domkami, przypominają bardziej wysuszone dno kanału ściekowego, niż ulice i chodniki. Towarzyszy nam jak wszędzie grupka ciekawskich bosonogich maluchów.
Odwiedzamy w domu naszą podopieczną Muzayire (3/11). Dziewczyna ma 18 lat chodzi do 5 klasy szkoły średniej. Jest sierota przygarniętą wraz z 4 rodzeństwa przez ciotkę. W malutkim domku mieszka ośmioro dzieci i dwoje dorosłych. Warunki bardzo skromne, brak mebli, jedna mała żarówka - po zmroku mieszkańcy idą spać. Po wodę trzeba chodzić z kanistrami do studni odległej ok. 1,5 kilometra. Podobnie jest w innych domostwach, życie toczy się na progu domu lub na koślawej ławce przed nim. Ludzie dziękują nam za całą pomoc, doceniają, że chcemy ich poznać, wstydzą się trochę swojej biedy, nie zapraszają do wejścia. A w nas zaczyna narastać zakłopotanie towarzyszące już do końca podróży, zakłopotanie przechodzące w zażenowanie, wywołane własną sytością, bezproblemowym dostępem do podstawowych zdobyczy cywilizacji i nadmiarem posiadanych dóbr.
Kabuga
Parafia położona ok. 30 km od stolicy w miejscowości Kabuga to królestwo ks. Antoniego Myjaka, Pallotyna. Na miejscu rzuca się w oczy schludny zespół budynków rozrzuconych na ogromnym placu: kaplica Miłosierdzia Bożego, kościół parafialny, budynek parafii oraz ułożone w kształcie czworokąta parterowe baraki szkoły podstawowej i średniej. Ks. Antoni oprowadza nas po terenie, a nasze kroki - jak zawsze - obserwuje spora grupka wszędobylskich dzieciaków.
Pomimo pozyskania sponsorów zagranicznych na budowę dwóch pomieszczeń, większa część pozostaje bez elektryczności i podłóg, z dziurawymi ścianami. Przy tym wewnątrz jest niemiłosiernie gorąco. W klasach po około 60 dzieci stłoczonych w małych ławkach. Uczą się wszystkiego pamięciowo przez głośne powtarzanie.
Ksiądz Antoni uczestniczy już 10 lat w Adopcji Serca - od samych początków programu w Rwandzie. Obecnie pod jego opieką znajduje się prawie setka dzieci i młodzieży, wspieranych przez ofiarodawców z Polski i Czech. Mamy okazję spotkać kilkanaścioro z nich, a nawet uczestniczyć w przekazywaniu pomocy dwóm chłopcom.
Ks. Antoni prowadzi dla podopiecznych indywidualne kartoteki, gdzie rejestrowane są wszystkie otrzymywane od Maitri pieniądze. Potwierdzenie odbioru odbywa się przez odciśnięcie kciuka w kartotece. Proboszcz wypraktykował bardzo interesujący, oryginalny system podziału otrzymywanych środków. Miesięczna kwota przeznaczona dla danego dziecka jest dzielona na trzy części: ok. 85% sumy przeznaczane jest na pomoc bieżącą, wypłacaną regularnie, dalsze 10% sumy odkładane jest na "wyprawkę" dla dziecka przekazywaną z chwilą zakończenia udziału w programie, pozostająca część, czyli ok. 75 centów (w przypadku szkoły podstawowej) przekazywana jest na wspólny fundusz pomocowy zarządzany przez podopiecznych. W ten sposób dzieci adopcyjne, często dzięki naszej pomocy lepiej sytuowane niż najuboższe w szkole, mogą zadecydować, komu spoza ich grona przyznać pomoc, co kształtuje ich postawy prospołeczne.
W trakcie rozmów z księdzem Antonim dowiadujemy się o wielkiej biedzie panującej w okolicy i potrzebie objęcia Adopcją Serca kolejnych dzieci, choć nie są sierotami. Znaczna część rodzin ma w swym gronie więźniów, chorych na AIDS, co stanowi wielkie dla nich obciążenie.
Z Kabuga związana jest inna ciekawa historia. Przed wyjazdem z kraju koledzy z Maitri z Czech zwrócili się do mnie z prośbą, aby sprawdzić na miejscu, jak wygląda realizacja budowy domu dla sieroty objętej przez nich Adopcją. Prośba wynikała z niepokoju powodowanego brakiem wiadomości o realizacji projektu, na który ofiarodawca przekazał 400 dolarów. Zapytany o sprawę ksiądz Antoni pokazał kartotekę młodzieńca, z której wynikało, że chłopak otrzymał dotychczas jedną trzecia sumy na materiały budowlane. Po krótkiej naradzie wyruszyliśmy na objazd okolicy, by poznać warunki życia naszych podopiecznych, a przy okazji zobaczyć budowę domu.
Po godzinie jazdy całkiem przewiewnym samochodem wysiedliśmy na małym przydrożnym placu, zanurzając się w afrykański upał. Krótkie podejście ścieżką na nieodległe wzgórze uświadomiło mi, jak bardzo niesprzyjająca jest tu aura. Temperatura ok. 40°C, brak cienia i wiatru - to nie są wymarzone warunki do spacerów. Po kilkunastu minutach dotarliśmy na porośnięte bujną trawą poletko, będące według zapewnień własnością chłopaka. Domu nie było. Trzeba przy tej okazji wyjaśnić, że pod tym pojęciem kryje się tutaj jedno lub dwuizbowa budowla na, z glinianych cegieł suszonych na słońcu, pokryta blachą lub liśćmi bananowca. My natomiast zobaczyliśmy kilkaset glinianych, niewypalonych cegieł o rozmytych kształtach, przerośniętych trawą. Nasz podopieczny starał się wytłumaczyć powody opóźnień. A to długo czekał na wydzielenie działki, a to wiatr zwiał plandekę z cegieł, potem ktoś ją ukradł, reszty dopełnił monsunowy deszcz i bujna roślinność. Wyraz twarzy chłopaka zdradzał poczucie winy i niepewności. Ustaliliśmy zatem, że odwiedzimy to miejsce za trzy tygodnie w oczekiwaniu, że prace budowlane będą już zaawansowane. Tak rzeczywiście się stało. Przy kolejnej wizycie spotykamy miejscowych majstrów, kończących gliniane fundamenty, a na nich pojawiały się pierwsze warstwy cegieł, tworzących ściany.
C.d.n.
Tadeusz Makulski Przeczytaj pierwszą część artykułu
|
||||
[Spis treści numeru, który czytasz] |