MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 5 (90) wrzesień-październik 2006 |
SPOTKANIE Z SIOSTRĄ AGNIESZKĄ cz. IV Kolejny fragment wypowiedzi s. Agnieszki Ossowskiej, misjonarki z Kamerunu, która odwiedziła nas w ubiegłym roku.
Ośrodek zdrowia
W tej chwili opuściłam przychodnię, ponieważ była taka potrzeba. Mamy przygotowaną drugą siostrę; wprowadziłam ją w pracę. Ma do pomocy laboranta. To są początki. Jeżeli będzie trzeba, to pomogę lub weźmiemy jakiegoś pielęgniarza niewykwalifikowanego, bo wykwalifikowanemu przychodnia nie będzie w stanie wypłacić pensji.
Ale praca ewangelizacyjna też jest bardzo ważna. Nie może być jednego bez drugiego, by siostra ograniczyła się np. do pracy w przychodni. Na mojej pierwszej placówce, kiedy prowadziłam przychodnię, każdy dzień pracy - czy przychodzili muzułmanie, czy protestanci, czy członkowie sekt - zaczynał się od dzielenia Ewangelią z danego dnia i krótką modlitwą w intencji chorych. Miałam nawet przypadek, że muzułmanin poprosił o chrzest dziecka. Sam poprosił. To był ewenement, ale tak się stało. Zresztą to dziecko było cudownie uratowane w dniu Matki Kościoła; to był dla mnie naprawdę cud.
Oprócz chorób tropikalnych ogromnym problemem są choroby weneryczne - rzeżączka, kiła, wszystkie nieklasyczne: grzybica, rzęsistki - co tylko możliwe. No i AIDS - u kobiet w czasie badań prenatalnych w naszym regionie wykrywa się zarażenie u 48-51% przypadków. Są tu zupełnie wolne związki, trwające czasem chyba tylko godziny, a owocem tego są różne choroby. Ale kiedy ci ludzie z AIDS przyjdą do nas, nie można im odmówić pomocy. Trzeba wpływać na nich wychowawczo od strony wartości moralnych, czy - powiedzmy inaczej - pomóc im dorosnąć do bycia człowiekiem, a na bazie człowieczeństwa i pewnych praw naturalnych dojść do tego, by odkryli, że są dziećmi Bożymi. Czyli ewangelizacja w tamtym środowisku najpierw zakłada osiągnięcie płaszczyzny człowieczeństwa, i to człowieka stojącego na dwóch, a nie na czterech nogach. Bo większość tych ludzi cały dzień musi myśleć tylko o tym, co włożyć wieczorem do żołądka, stąd żyje na poziomie zwierząt, bo podstawa przeżycia, czyli zaspokojenie głodu i prokreacja, jest wspólna człowiekowi i zwierzętom. Dopóki człowiek nie pozbędzie się tej troski, nie przejdzie na wyższy poziom. Takie są realia.
Ośrodek zdrowia powinien sam się utrzymać z opłat, ale badania, które były ostatnio prowadzone, wykazują, że żaden z ośrodków nie utrzymuje się sam. Ludzie płacą za leczenie, ale ceny są minimalne, bo my kupujemy leki generyczne; niemniej musimy je kupić.
Przychodnia ma dzięki opłatom pacjentów zarobić też na swoje pensje. Siostra ma prawo do wynagrodzenia odpowiadające dwustu dolarom. W pojedynkę by nie przeżyła. To jest najwyższa stawka, jaką może dostać misjonarz. Pielęgniarkom to przysługuje, laborant dostaje taką samą sumę. Ale niech będzie jasne, że to nie jest pensja, tylko symboliczna zapłata. Gdyby na tym samym stanowisku był zatrudniony pielęgniarz kameruński, musiałby dostawać prawie dwa razy tyle.
Siostra, która jest odpowiedzialna za przychodnię (czyli w tym momencie nasza siostra Nazariusza), ma tak pracować, żeby te pensje wypłacić. Dać pracownikowi, dać mnie jako odpowiedzialnej za wspólnotę, która wpłaca je do kasy domu i z tego żyjemy. Ma zdobyć pieniądze na zakup leków, na utrzymanie przychodni, na opłacenie faktur za wodę, prąd, środki czystości, za wszystko, co się wiąże z tą pracą. Tak wygląda utrzymanie samej przychodni. Jest to niemożliwe nawet w mieście, choć co niektórzy myśleli, że ponieważ jest to miasto, więc jest dużo urzędników i przychodnia nie będzie miała problemów. Nie jest to prawdą może dlatego, że to są dopiero początki. Ona w rzeczywistości na razie zarabia na pensje, ale żeby mogła swobodnie zakupić leki, odczynniki laboratoryjne, które są bardzo kosztowne, i jeszcze skompletować sprzęt... - nie jest to łatwe. Wystarczy, że nam np. ukradną mikroskop, a mikroskop w Kamerunie kosztuje dwa tysiące dolarów. A one nie rosną w ogrodzie.
Adopcja Serca
Ostatnio dowiedziałam się o Adopcji Serca. Wiem, że to bardzo dobrze funkcjonuje we współpracy z Siostrami Pallotynkami. Chciałabym ją załatwić dla kilku dzieci, gdyż są to rzeczywiście sieroty. Czwórka rodzeństwa jest półsierotami, ale matka jest już u schyłku życia. Zajmuje się nimi tylko starsza kobieta.
Jest moim wielkim bólem, że istnieje w Kamerunie niesamowite ubóstwo intelektualne. Uważam, że aby cokolwiek zmienić, trzeba dotrzeć do dzieci, zachęcić je do czytania, do refleksji. Poziom w szkole jest bardzo niski. Tam nauka odbywa się na zasadzie mechanicznego powtarzania. Dzieci w większości wypadków nie mają podręczników i nie mają umiejętności myślenia refleksyjnego, abstrakcyjnego. Natomiast naprawdę są do tego zdolne, bo w czasie katechezy nigdy nie uczyłam ich formułek, natomiast są w stanie do wielu rzeczy wspaniale dochodzić. Co zaczęłam robić? Od minionych wakacji, kiedy dzieci przychodziły codziennie po południu (bo w wakacje mogą), sadzałam je w naszej rozmównicy i dawałam książki. Było kilkoro dzieci, które chciały. Dawałam małe zeszyciki i długopis. Mówiłam: Czytajcie. Fragment który przeczytacie, spróbujcie streścić, a na marginesie napisać, co to wam konkretnie dało. Starałam się, żeby to były zawsze książki edukacyjnie mądre, a jednocześnie dla dzieci. I widzę, że to przynosi dobre owoce. Tych dzieci jest coraz więcej. Moim marzeniem - zresztą od samego początku - jest wybudowanie dużej sali biblioteki, w której możliwa będzie nauka dla młodzieży, która coraz częściej przychodzi i prosi, żeby móc się w tym pomieszczeniu uczyć.
Jest tam też tablica z cementu, pomalowana farbą, żeby mogli się przygotowywać do egzaminów. Są dzieci, które chcą czytać. Nie mamy tam żadnego stolika i zgromadzenie naprawdę nie jest w tej chwili w stanie na to wyłożyć. W tym roku miałyśmy kradzieże w obydwu naszych misjach. A to pomieszczenie jest niedokończone. Ponieważ nasz dom znajduje się na szczycie górki, z jednej strony zawsze zalewa i nie można wstawić stolika, więc musiałabym oszklić okna. Tam naokoło jest wylana cementowa ława - może usiąść czterdzieścioro dzieci. W rozmównicy jesteśmy w stanie przyjąć najwyżej dziesięcioro dzieci. Aby te dzieci zachęcić do przychodzenia, do czytania, szykuję na nie „pułapkę” - mogą wypić szklankę kakao i zjeść kawałeczek chleba. Wiem, że z księdzem proboszczem będę miała znowu wojnę, ale dzieci są naprawdę niedożywione - jedzą tylko jeden posiłek wieczorem. Tych dzieci nie będzie nie wiadomo ile, bo nie mają takiej możliwości - po szkole muszą iść przynieść wodę, drzewo, pracują na polu. To są dzieci, które naprawdę pracują. Więc gdyby tak np. podzielić je na grupy... myślę o czymś takim. Chciałam już zrobić konkretny projekt i cały kosztorys. Planowałam większą salę, ale ponieważ mam trochę kłopotów zdrowotnych, tymczasowo przełożona generalna nie zgodziła się. Powiedziała, żeby się z tym przedsięwzięciem wstrzymać, a jeśli można, to ewentualnie ten budyneczek dostosować i na razie pracować z dzieciakami w takich warunkach. Może rzeczywiście na rok by to starczyło. Musimy odesłać do szkoły do formacji naszą kameruńską siostrę. Ale dziewczyny też mogą pomóc z dziećmi. W przyszłości, ponieważ jest tam sześć szkół ponadpodstawowych, zamierzamy się zaangażować w internat dla dziewcząt. Dziewczęta - jak mówiłam - utrzymują się najczęściej z prostytucji. Żeby opłacić sobie mieszkanie, kupić zeszyt, książkę, ubrać się, zjeść, trzeba mieć „przyjaciela”. Bardzo często są to profesorowie ze szkoły.
Są jeszcze planowane dwa inne wielkie dzieła, ale na razie musimy odczekać może rok, może dwa lata.
Opracował Wojciech Zięba
Przeczytaj pozostałe części artykułu:
|
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |