MY A TRZECI ŚWIAT Pismo gdańskiego ośrodka Ruchu Solidarności z Ubogimi Trzeciego Świata MAITRI |
|
Nr 6 (70), wrzesień 2003 |
LIST BISKUPA HIRTHA cz. IV Rwanda, styczeń-luty 1900 Z postoju trzeciego do czwartego - 20 km. Pokonujmy wiele trudnych wzniesień. Ci, którzy tu przyjdą kiedyś, znajdą do budowy różnego rodzaju kamienie: kruchy piaskowiec, jakiś rodzaj kryształu skalnego oraz zielony porfir, ale bez żył. To wszystko na równym poziomie z ziemią.
Na czwartym prowizorycznym postoju spotykamy jedno z najbardziej malowniczych miejsc, jakie widziałem w Afryce. Około 200 m pod naszymi stopami huczy rzeka Rusisi. Jej koryto wyżłobione jest w skałach, które kiedyś zagradzamy jej drogę. Płynie ze skały na skałę, a pod każdym wodospadem utworzył się basen przypominający wannę.
Tym, co sprzyjało naszemu zatrzymaniu się w tym miejscu, jest ogromna płyta skalna, służąca jako naturalny most na rzece. Widać stąd inne rzeki, które tworząc piękne wodospady, wpadają do Rusisi. Po przeciwnej stronie w kierunku zachodnim znajduje się okolica, dawniej dość zamieszkała, a dziś spustoszona przez rebelianckie wojsko kongijskie i przez wojny. W dawnych czasach król Rwandy pobierał tutaj siłą podatki. Opornych zabierał do niewoli, a chaty ich puszczał z dymem.
Na zachód od rzeki Rusisi i jeziora Kivu główną bronią ludności jest duży, mocny, cały zrobiony z żelaza nóż, służący również do wielu prac polowych, zwłaszcza do cięcia wysokiej, na 2-3 m trawy.
Noce są tutaj dosyć chłodne, a my nie mamy wystarczająco dużo koców, aby się zabezpieczyć przed zimnem. Nasi ludzie są jednak zadowoleni. Po przybyciu do obozu podzieliliśmy się z nimi naszym prowiantem, a o zmierzchu otrzymaliśmy nowe prezenty: 34 kiście bananów, 14 koszy świeżego groszku, 6 kóz, 6 wiązek drzewa. Wszystko to dla nas czterech! Jest niemożliwe, abyśmy to zjedli, a jutro nie będzie miał kto nieść, trzeba więc, aby to znikło jaszcze tej nocy.
Od czwartego do piątego przystanku - 22 km. Okrążamy piękne wulkany, oddzielone od nas bagnami
porośniętymi papirusem.
Wczoraj widzieliśmy po drodze strumień, ktory w pewnym momencie znikał pod ziemią. w otworze ok. 80 cm. Po dwóch godzinach zobaczyliśmy go znowy, jak wypływał spod pobliskiego wzgórza.
Komendant Bethe jest teraz w okolicach jeziora Kivu, jeden dzień drogi stąd. Wysyłam mu list powiadamiający o naszym pobycie. Od kilku dni idziemy dość dobrą drogą, którą poszerzono, wyrywając trawę z obu stron. Jest to niemały wysiłek. Szkoda, że robi się to tylko co trzy miesiące. Trawy wyrastają w tym rejonie na wysokość dwóch metrów i nie oszczędzają naszych twarzy i ubrań.
W tej okolicy uprawia się tytoń kiepskiej jakości, którego nie spotyka się w całej Urundi. Wszyscy mężczyźni już od dziesiątego roku życia palą fajkę zrobioną czarnej wypalanej gliny. W Urundi używa się wyciągu z tytoniu. Wlewa się go do nosa, zaciskając jego czubek na 30 minut. Okropny to zwyczaj. Właściwie jest to wyciąg z ziół z dodatkiem tytoniu, którego zapas przechowuje się w małym rogu zawieszonym na szyi.
Jesteśmy na południowym brzegu jeziora Kivu. Z tej strony jest ono pokryte małymi gołymi wysepkami. Patrząc, wydaje się, że był to teren niedawno zalany wodą jeziora. Jest jednak przeciwnie: w miarę jak obniża się poziom jeziora, wynurzają się z niego wyspy.
Żałuję, że nie mogę zobaczyć wypływu Rusisi z jeziora, gdyż od dwóch dni jestem skazany na przymusowy odpoczynek. Podczas drogi obtarłem sobie nogę od kolana do stopy i tak szedłem przez kilka dni. Powstały rany utrudniające marsz. Mój mały osioł jest jeszcze bardziej chory niż ja. Kiedy byliśmy w górach Urundi, siodło obtarło mu grzbiet i nie wiem, kiedy będę mógł go ponownie dosiąść. Jak dotąd niewiele miałem z niego pożytku.
Po 22 kilometrach marszu trafiliśmy na punkt niemiecki w Ischangi. Okolica jest bardzo górzysta; zaludniona i pokryta plantacjami bananów. W ciągu czterech dni wspinaliśmy się na wysokość 650 m. Na pół godziny przed dotarciem do Ischangi spotkaliśmy komendanta posterunku i doktora Kandta, którzy wyszli nas powitać. Komendant siedział na okazałej oślicy, która nie boi się wspinaczek górskich. Natychmiast oddał ją do mojej dyspozycji.
Na postoju spotkaliśmy się z doktorem Feldmanem z Bremen i sierżantem Schubertem z jego osiemdziesięcioosobowym oddziałem czarnych żołnierzy.
Doktor Kandt nie należy do ekipy posterunku. Jest przyrodnikiem, zamieszkuje sąsiednie wzgórze, gdzie pod pięknym drzewem na wysokości 1300 metrów założył swoje obserwatorium.
Kapitan Bethe pochodzi ze Śląska. Kiedy opowiadałeś o moim kraju, przypomniał sobie niejakiego Franza Hirthsa, który prawdopodobnie jest moim rodakiem. Franz był na Śląsku jego adiutantem. (Zapytaj się Ksawerego, czy nie zna tego Franza, prosił Bethe, oraz abym przypomniał go jego towarzyszowi broni. Opowiadał mi o nim wiele dobrego. Między innymi przypomniał sobie, jak to w wigilię imienin Franz Hirths złożył mu życzenia i wręczył upominek).
Bethe jest jednym z najbardziej życzliwych oficerów, jakich spotkałem w Afryce zachodniej. Wydaje mi się, że on jeden rozumie rolę misjonarzy tutaj i stara się im nie utrudniać pracy. Wskazuje na to jego stosunek do misjonarzy w Urundi, wobec których był zawsze sprawiedliwy. My nie prosimy o nic innego, nie chcemy, by nas traktowano wyjątkowo. Trzeba, byśmy byli umiarkowani i skromni. To Afryka, a nie Europa. Dużo jest przemówień i obietnic, które niestety nie mają pokrycia w czynach.
Jezioro Kivu ma prawdopodobnie około 130-150 km długości i 80 km szerokości. Na środku znajduje się duża wyspa Kwijwi długości 80 km. Graf von Goetzen odkrył to jezioro w 1894 roku. Na dwóch głównych wyspach powiewa teraz flaga niemiecka.
Pięć godzin marszu stąd znajduje się założona dwa miesiące temu prowizoryczna stacja kongijska. Wszystkie punkty niemieckie są prowizoryczne. Oczekuje się, że Europa wyznaczy na stałe granice państw. Wtedy Belgowie odejdą, a Niemcy wybudują wówczas swoje stacje w rejonie północnym i południowym Kivu.
W oddziale kongijskim jest oficer szwedzki i dwóch podoficerów, jeden Belg, a drugi Włoch. Walczą z rebeliantami i pracują dla dobra narodu belgijskiego. Rebelianci mają około stu karabinów zdobytych od wojska, belgijskiego. Nie ukrywa się, że jest to wina władz kongijskich, że doszło do tak wielkich buntów w tym rejonie. Wojskowe oddziały nie są tutaj zbyt zdyscyplinowane. Zupełnie inaczej wygląda oddział niemiecki. Dzięki komendantowi Bethe panuje tu surowa dyscyplina. W ten sposób Bethe chce pozyskać dla Niemców króla Rwandy. Nie chce tego robić siłą, podbijając jego kraj. Wymagałoby to zbyt wiele czasu i pieniędzy.
Półtora roku temu w Ischangi znajdował się oddział belgijski z oficerem i podoficerem. Oficer został zabity przez Rwandyjczyków, a reszta oddziału z podoficerem uciekła. Obóz został zlikwidowany. Ogłoszono oficjalnie, że oficer zginął bohatersko, walcząc z buntownikami we wschodnim rejonie Kivu.
Przeczytaj pozostałe odcinki listu biskupa Hirtha:
|
|
[Spis treści numeru, który czytasz] |